1 paź 2018

Silesia Race 2017, czyli jak relaksujący może być bieg z mapą

Ten weekend był sponsorowany przez powiedzenie "Osiołkowi w żłobie dano...". W sobotę odbyły się co najmniej trzy imprezy, na których bardzo chcieliśmy być. Pojawiliśmy się na Silesia Race, bo jako pierwsze się ogłosiło. Tak to stanęliśmy na starcie w Miasteczku Śląskim. Co było dalej - przeczytacie w dalszej części posta.


Na starcie dostaliśmy dwie mapy. Jedna dokładniejsza obejmowała teren Miasteczka Śląskiego i okolice, druga ciągnęła się aż do Tarnowskich Gór i jeziora Chechło-Nakło. Postanowiliśmy na początku zdobyć punkty na północy i zachodzie mapy bliższych okolic, a potem polecieć po punktach z drugiej mapy odwrotnie do ruchu wskazówek zegara. Na koniec w ten sposób zostały nam dwa ostatnie punkty z mapy bliższych okolic. Wariant teoretyczny macie na obrazku. Rzeczywisty - wiadomo, w paru miejscach się od niego różnił :).

Już przed startem wiedzieliśmy, ze będzie nam przyjemnie, bo pogoda była wręcz wymarzona.

PK E - róg ogrodzenia huty. Droga do punktu jest bardzo łatwa nawigacyjnie, docieramy jako jedni z pierwszych

PK A - drzewo przy betonowym płocie. Tu już się robi trudniej, bo na miejscu betonowych płotów i torów nieco jest. Buszujemy z grupą innych zawodników po różnych stronach ogrodzeń. Na szczęście powtórne spojrzenie na mapę pozwala odnaleźć punkt.

PK C - róg betonowego ogrodzenia. Lecimy z tłumem. Do samej oczyszczalni trzeba się przebić przez gęsty lasek. Nie jest łatwo, ale docieramy.

PK 4/F - pod mostem. Wspomnianym gęstym lasem suniemy wzdłuż płotu oczyszczalni, bo gdzieś musi być brama i prowadząca do niej droga. Była nieco dalej niż przeczuwaliśmy. Potem idzie nieco lżej. Na miejscu szukamy przez krótką chwilę nie tego mostu, ale ogarniamy się szybko.

PK 3 - biegniemy ok 5 km wzdłuż torów. Klimat nieco industrialny. Urokliwych widoków może nie ma, ale droga mija nam bardzo szybko.

PK 6 - biegniemy obrzeżami Tarnowskich Gór. Teren znajomy, bo od czasu do czasu przejeżdżamy tędy, by odwiedzić rodzinę lub znajomych, których w okolicy mamy. Powoli mamy już przesyt asfaltu i na szczęście w dobrym momencie wbiegamy do lasu. Od początku widzimy, że ten las polubimy, bo łatwo się w nim nam nawiguje. Punkt znajduje się na przecięciu szlaku i przecinki. Marcin podał konkretne namiary za pomocą azymutu. Na początku panikujemy, że kompasu zapomnieliśmy. Potem na chłopski rozum Grzechu wytycza azymut, ale względem siebie. Po namyśle wytycza go ponownie względem północy i tak oto zdobywamy punkt.

PK 5 - biegniemy żółtym szlakiem, bo on tak nieco skraca drogę. Niestety jest mało wyraźny. Na skrzyżowaniu z drogą obieramy ścieżkę, która nie biegnie przy dość pozakręcanym brzegu jeziora. Docieramy w pobliże punktu i znowu musimy siłować się z opisem przy użyciu azymutu. Do dwóch razy sztuka i mamy to :). Annika zauważa, że to już ponad połowa trasy, a jesteśmy chyba bardziej wypoczęci, niż na starcie. Biegnie nam się po prostu bardzo miło.

PK 7 - podążamy brzegiem jeziora - jest pięknie i przyjemnie. Do punktu docieramy bez przeszkód.

PK 1 - Tu porzucamy wariant teoretyczny, bo inny wydaje nam się szybszy i łatwiejszy w nawigacji. To była dobra decyzja, bo słyszeliśmy, że na trasie z wariantu teoretycznego były strumyki i to niektóre takie, że macane kijem powodowały zapadnięcie się kija.

PK 8 - do stawików docieramy bez przeszkód, bo obieramy łatwą w nawigacji trasę. Dookoła pełno cieków wodnych. Nie chcemy lecieć na azymut. Tu czeka nas rewelacyjne zadanie specjalne - packrafting, czyli pływanie na takich malutkich, leciutkich, zwrotnych acz stabilnych pontonach. Aż chciałoby się więcej :).

PK 2 - Idziemy zgodnie z mapą, ale jakimś cudem nie zauważamy przepustu i szukamy strumienia dalej. Na szczęście po jakimś czasie inny zawodnik nas dostrzega i krzyczy, że to było wcześniej.

PK 9 - nasyp kolejowy. Przejeżdżaliśmy koło tych konstrukcji wiele razy i nigdy się nie zastanawialiśmy czym one są. A tu chyba czai się jakiś niezły kawał historii. Po chwili buszowania pojawia nam się nieźle wyglądająca ścieżka i może nieco dłuższą, ale łatwą trasą docieramy do punktu. Zostały nam jeszczer dwa w samym Miasteczku Śląskim.

PK B - kościół widać już z dala, więc docieramy szybko i bez przeszkód.

PK D - ten punkt tak nam trochę przy wytyczaniu całej trasy nie pasował, więc zostawiliśmy go na koniec :). To już jest miasto, więc nawigacja nie sprawia problemów. Pobijamy i niczym Pendolino mkniemy do mety.

Tutaj dostajemy talerz pysznej zupy, otwieracz do piwa w kształcie rowerka i możemy wybrać sobie i zakosić archiwalny numer czasopisma górskiego. 

Jak było? Może to dziwne, ale bardzo odpoczęliśmy. Pogoda dopisała, nawigacja była nie za łatwa, nie za trudna, biegło się bardzo przyjemnie. Jak zwykle u Marcina - atmosfera dopisywała. Zjechali się fajni ludzie. Tacy bez ciśnienia, więc sporo uśmiechów się na trasie wymieniło. Tradycyjnie - my tu jeszcze wrócimy.

0 komentarze:

Prześlij komentarz