Panie i Panowie, Ladies & Gentlemen, let the show begin! A teraz w
ojczystym: zaczynamy nowy cykl artykułów, gdzie będziemy pisać nieco
bardziej od serca o tym - co sprawia, że kochamy to co kochamy, o tym -
co nas inspiruje, o tym - co siedzi głęboko w nas.
Znajomi
często łapią się za głowę gdy słyszą, że biegamy i to nie tylko z domu
na przystanek autobusowy, a czasem dużo dalej i do tego - dla
przyjemności. Co każde z nas jako amator widzi w bieganiu? Czy warto się za to
zabierać? Po co to? O tym wszystkim w dalszej części. Aha i żeby nie
było, które napisało to pierwsze: bieganiu zawdzięczamy oboje przede
wszystkim jedno to, że się poznaliśmy.
Jak to się zaczęło
Annika:
Wiele razy słyszałam słowa
„Biegasz?! Wow! Pewnie codziennie? Ty to masz kondychę! Że też Ci się chce…”
Dla osób, które nie biegają, albo
które mają ograniczony kontakt ze sportem, przebiegnięcie dystansu kilku
kilometrów wydaje się czymś niemożliwym, nieosiągalnym-czasem wręcz bezcelowym.
Jestem doskonałym przykładem, że wcale tak nie jest. Wiadomo początki mogą być
trudne-trzeba wypracować kondycję i wytrzymałość, ale uwierzcie mi-radość jaka
była w moim sercu po przebiegnięciu pierwszy raz bez zatrzymywania się mojej
trasy biegowej była ogromna.
Na początku, przyznaję się bez
bicia, biegałam by zrzucić parę kilogramów. Banalne no nie? Ale szybko przerodziło
się to
w coś więcej. Początkowo biegałam rano. Wstawałam bladym świtem i
wybiegałam w
pola. Zapach ziemi, wschodzące słońce, śpiew ptaków, sarna przyglądająca
mi się
z gdzieś z oddali-wszystko to sprawiało, że po powrocie do domu miałam
naładowane „akumulatory” na dalszą część dnia. Pogoda za oknem nie
miała znaczenia. Przecież ktoś kiedyś powiedział: „że nie ma złej pogody
na
bieganie – jest tylko, źle dobrane ubranie”. Teraz biegam, gdy znajdę
na to czas: więc zdarza się slalom między ulicami, także i wieczorową
porą.
Grzechu:
Ja do końca już nie pamiętam, ale u mnie zaczęło się to chyba w
okolicach drugiego roku studiów. Zaczęliśmy z kumplami z akademika
uprawiać wieczorne przebieżki. Niektórych może to dziwić, ale na
Zagłębiu można znaleźć fantastyczne ścieżki do biegania. No wtedy
bardziej przypominało to jogging z dużą ilością marszu i przystanków na
inne ćwiczenia, ale takie są początki. Siostra moja z kolei wypatrzyła,
że w Częstochowie można było wtedy polatać na bieżni za friko - to żal
było nie skorzystać.
Jak wiesz, dla mnie dalsze czasy układały się jeszcze
bardziej kusząco. Wyjechałem do Finlandii, gdzie jazda na rowerze przy
-24 była normalnością, a większość uprawiała jakiś sport. Z reszta lasy i
jeziora aż zapraszały co by się poruszać. Sporo kumpli tez biegało. Tam
też jedna osoba na swoją pracę doktorską projektowała nowy typ
spodenek dla biegaczy. Byłem jednym ze szczęśliwców, którym dane było
być materiałem doświadczalnym dla tych portek. Wtedy przy okazji na
wydziale sportu udało mi się załapać na kilka fajnych testów, co
dodatkowo motywowało. Potem rzuciło mnie na inną półkulę, gdzie na
swoim osiedlu pod akademikiem miałem bieżnię - grzechem było nie
korzystać.
Annika:
Tu mi się przypomniała jedna historia. Jechałam pewnego razem londyńskim metrem. Mieszkając już trochę czasu w tym mieście byłam przyzwyczajona do niecodziennych widoków w Tube'ie. Spostrzegłam, że wiele osób ma ubłocone buty sportowe. Wszystkie wagony były wypełnione tymi niecodziennymi pasażerami. Nie bardzo wiedziałam o co chodzi. Odpowiedź na to pytanie dostarczyła na następny dzień gazeta-a właściwie zdjęcie rzeki ludzi przebiegających w odblaskach przez Tower Bridge. Pomyślałam wtedy: "ale fajnie". I jednocześnie zasmuciłam się, że nie miałam wtedy czasu na bieganie.
Tu mi się przypomniała jedna historia. Jechałam pewnego razem londyńskim metrem. Mieszkając już trochę czasu w tym mieście byłam przyzwyczajona do niecodziennych widoków w Tube'ie. Spostrzegłam, że wiele osób ma ubłocone buty sportowe. Wszystkie wagony były wypełnione tymi niecodziennymi pasażerami. Nie bardzo wiedziałam o co chodzi. Odpowiedź na to pytanie dostarczyła na następny dzień gazeta-a właściwie zdjęcie rzeki ludzi przebiegających w odblaskach przez Tower Bridge. Pomyślałam wtedy: "ale fajnie". I jednocześnie zasmuciłam się, że nie miałam wtedy czasu na bieganie.
Annika
Muszę przyznać, że moje początki przypadły na czasy, gdy bieganie nie było tak popularne jak teraz, a studencki budżet nie pozwalał na zakup profesjonalnego ubrania oraz butów biegowych. Tak jak pogoda, dziwne spojrzenia ludzi-wszystko to było niczym. Coś we mnie gnało mnie do przodu, pobudzało moje mięśnie do wysiłku. Może to przez tę WOLNOŚĆ. Kiedy biegniesz jesteś sam na sam z własnymi myślami, widzisz rzeczy bardziej wyraźnie, a twój umysł jest wolny od wszelkich trosk i zmartwień. To są uroki samotnego biegania.
Muszę przyznać, że moje początki przypadły na czasy, gdy bieganie nie było tak popularne jak teraz, a studencki budżet nie pozwalał na zakup profesjonalnego ubrania oraz butów biegowych. Tak jak pogoda, dziwne spojrzenia ludzi-wszystko to było niczym. Coś we mnie gnało mnie do przodu, pobudzało moje mięśnie do wysiłku. Może to przez tę WOLNOŚĆ. Kiedy biegniesz jesteś sam na sam z własnymi myślami, widzisz rzeczy bardziej wyraźnie, a twój umysł jest wolny od wszelkich trosk i zmartwień. To są uroki samotnego biegania.
Grzechu
Na początku wspomniałaś, że pierwszym motywatorem do latania dla Ciebie było zrzucanie kilogramów. U mnie podobnie - podstawową motywacja do rozpoczęcia biegania była
wiara, że to pozwoli mi utrzymać wagę na przyzwoitym poziomie. Powoli
wiara ta przeradzała się w miłość i nałóg. Nałóg przede wszystkim do
endorfin. Nałóg trwa do dziś. Nawet teraz, gdy biegam mniej, bo tuż po
chorobie jestem, po prostu brak mi tych endorfin.
Annika:
Tak, coś w tym nałogu jest. Dzięki bieganiu czuję się
silniejsza: nie tylko w sensie fizycznym, ale i psychicznym. Mogę zdobywać
szczyty i „przenosić góry” ;) Jak mam czemuś nie dać rady? Przecież dałam radę
przebiec prawie 40 km w korytarzach Bocheńskiej kopali. Dałam radę przebiec
półmaraton w Rudawie i Kietrzu. Pokonałam dychę w Dobrodzieniu przy oberwaniu chmury…ech
wspomnienia-uwierz mi przyjemne:).
Grzechu:
Popatrz, ile Polski i świata zwiedziliśmy już dzięki naszej pasji. Gdyby nie start w
Uniejowie, pewnie nie usłyszelibyśmy o tym fajnym miasteczku z termami,
które wcale nie jest daleko od nas. Bieg Altoetting był okazja do
zwiedzenia Bawarii. Ja mile wspominam Półmaraton w Pucku, gdzie udało mi
się pogodzić wyjazd firmowy z pasją i do tego zwiedzić nieco Borów
Tucholskich i Pomorza pomiędzy Słupskiem, a Trójmiastem. No i jakże tu
zapomnieć o tej Bochni :). Dla mnie poza niesamowitym biegiem tamże, sporą
przygodą było spędzenie weekendu pod ziemią, gdzieś pomiędzy kaplicą,
zjeżdżalnią, a boiskiem :).
Ludzie
Annika:
Biegłam i biegłam, czasem
zapadając w sen zimowy, tylko po to by przy pierwszych oznakach wiosny znów
ruszyć przed siebie. I tak spotkałam Zabieganych-w tym tego jednego
szczególnego, z którym biegam po dziś dzień:) Bieganie z innymi pozytywnie
zakręconymi ludźmi ma wiele zalet. Można pogadać o tym i owym. Przy okazji poznajesz
ciekawych ludzi, z którymi możesz się cieszyć ze swoich małych sukcesów
biegowych. Poza tym, umówienie się z kimś innym na trening daje motywacje -
szczególnie wtedy gdy nie chce się nic.
Grzechu:
No właśnie ludzie - bieganie zaspakaja moje stadne potrzeby, a ja stadne
stworzenie. Pamiętam jeden poranny trening na polach na obrzeżach
Częstochowy, gdy prawie dosłownie zderzyłem się z Zabieganymi robiącymi
wspólny poranny trening. To zderzenie zmieniło chyba dosłownie całe moje
życie, bo to dzięki Zabieganym poznałem Ciebie i innych fantastycznych
ludzi, którzy inspirują człowieka dalej. Dzięki Madowi przebiegłem swój
pierwszy półmaraton. Dzięki Kubie zacząłem myśleć o maratonie, Kruszyna z
kolei rozbudza moją ochotę na biegi górskie.
Medale i "puchary" Grzecha |
Annika
A ja teraz już wiem ile wynosi mój
rekord na poszczególnych dystansach, co oznacza VO2max, BNP,WB1,WB2, gdzie fajnie
organizują biegi… wiem też, że to wszystko jest niczym wobec przyjemności jaką
czerpię z samego biegania.
Przed nami jeszcze wiele wyzwań biegowych, w tym najważniejsza MARATON. Mam nadzieję, że w końcu zmierzę się z tym dystansem (chyba powinnam napisać zmierzymy-trzymajcie kciuki). Kuszą też biegi górskie. Wszystko jest możliwe, byle tylko kontuzje nie nękały i cena makaron nie szła w górę:)
Przed nami jeszcze wiele wyzwań biegowych, w tym najważniejsza MARATON. Mam nadzieję, że w końcu zmierzę się z tym dystansem (chyba powinnam napisać zmierzymy-trzymajcie kciuki). Kuszą też biegi górskie. Wszystko jest możliwe, byle tylko kontuzje nie nękały i cena makaron nie szła w górę:)
0 komentarze:
Prześlij komentarz