Dla nas Pętla Rudnicka jest takim egzotycznym biegiem. Egzotyczny jest dystans - 13,3 km niegdyś, czy 13,7 km w tym roku. Egzotyczny jest medal - dotąd ciężki i wielki, w tym roku nielekki. Egzotyka nie omija wbiegających na metę (każdy jest wyczytany z nazwiska) i dekorowanych na podium (tak rewelacyjnej muzy podczas dekoracji nie ma chyba nigdzie). W dalszej części artykułu nieco więcej o tym rewelacyjnym biegu. Aha i tym razem zajechaliśmy do właściwych Rudnik.
Zdjęcie w nagłówku: Marek Tęcza.
Maj obfituje w biegi dla nas sentymentalne: Działoszyn - jedyny bieg, gdzie RAZEM startujemy od pierwszej edycji, Strzebiń - w którym powodów do sentymentu z roku na rok jest coraz więcej i właśnie Rudniki. A powodów, by ten bieg pamiętać w sercu jest tu kilka.
Lokalne biegi w małych miejscowościach mają swój urok. Tu każdy się stara, by impreza wyszła na medal. Kibiców zawsze jest dużo i co najważniejsze, nie tylko obserwują, ale dopingują. Trasa jest nawet pagórkowata, wiedzie przez pola poprzedzielane małymi miejscowościami. Z racji pewnego towarzystwa kibiców, człowiekowi aż lepiej się biegnie, gdy widzi, że już niedługo trasa wkroczy w domostwa. Grzechu pisze: Chyba nie zapomnę gościa na ósmym kilometrze, który zmordowanemu mnie krzyknął: "Dawaj, teraz już tylko z górki", a to pomogło ;). Na kilkaset metrów przed metą jest ostry podbieg, a tuż po nim wbiega się na stadion, gdzie jest meta. Co jakiś czas były punkty z wodą lub gąbkami, a raz zdarzył się nawet prysznic. Więc widać, ze troska o biegacza duża, a jakby tego było mało, to i na rowerach kursowali między punktami i dostarczali wodę tym, co potrzebowali.
Grzechu: Nic tak nie motywuje do systematycznej pracy nad formą, jak rywalizacja - taka koleżeńska, pozytywna. W tym roku, gdy moja forma tęskni za poziomem z 2010 roku, koleżeńską rywalizację funduje mi od biegu w Działoszynie Jaq z Zabieganych. Już przed startem założyliśmy razem jakieś tempo (chcieliśmy zejść poniżej 1:10h), ale na pierwszych kilometrach wydarłem nieco do przodu, a że biegło się nieźle, to tempo skorygowałem tylko nieznacznie. Wyglądało na to, że nawet i godzinę uda się złamać, a przy okazji przybiegnie się przed Kubą. No właśnie wydawało się... Kuba mnie dopadł tuż za podbiegiem przed metą. Puściłem go przodem, bo sił już nie było, ale nagle włączył mi się instynkt ścigacza i próbowałem go jeszcze dogonić. Za późno, ale co się odwlecze... ;)
Na mecie każdy był imiennie wyczytywany przez spikera. Miłe i rzadko spotykane. Co do medalu, dotąd tu były takie konkretne wielkie i ciężkie medale, które Grzechowi służą do obciążania drążka z medalami, w tym roku medal był nieco dyskretniejszy, ale o podobnym charakterze. Na stołówce czekał pyszny bogracz i herbata z cytryną. Dekoracje zwycięzców też były ciekawe, bo dj geniusz zamiast wysłużonego już "We are the champions" wrzucał np. to. Na podium z naszych znajomych stawali: Ewa Brych-Pająk, Karolina a z Zabieganych: Jaro i Mirek Suk. Zabiegani też nieźle obłowili się nagrodami z losowania. I jak tu Rudnik nie lubić :)
Dzień wcześniej biegaliśmy w Strzebiniu. Zapraszamy do lektury :)
0 komentarze:
Prześlij komentarz