27 maj 2012

Bieg Św. Urbana - Strzebiń, 26. 05. 2012 (a wszystko zaczęło się od kiełbasy)

Na VI Bieg św. Urbana do Strzebinia pojechaliśmy z sentymentu. Skąd ten sentyment? Annika: Powodów jest kilka: dwa lata temu podczas mojego pierwszego biegu w Strzebiniu stanęłam na podium, a co za tym idzie stałam się posiadaczką pucharu - jednego z pierwszych w moim życiu. Poza tym, znamy się dobrze z biegaczami ze Strzebinia. Poznaliśmy się z nimi podczas niezwykłego 12-godzinnego biegu w kopalni soli w Bochni, więc miło jest zobaczyć znajome twarze. Grzechu: Dorzucam swoje trzy: Tu debiutowałem na zawodach i jak widać ten start przyczynił się do kolejnych. Po drugie, to w 2009 r. wygrałem w losowaniu krakowską parzoną. Po trzecie: tu w 2010 r. po raz pierwszy dotknąłem granicy 40 minut na 10 km. A jak dalej przeczytacie - sentyment do tego biegu pozostanie już chyba na zawsze.


Bieg w Strzebiniu jest biegiem kameralnym. Nie staruje tam zawrotna liczba biegaczy, ale można spotkać na nim znajome twarze. Tak było i tym razem. Oprócz nas na bieg św. Urbana (bo ten święty został obrany patronem zawodów) wybrali się jeszcze z Zabieganych: Jaro i Kucharz. Mieliśmy też niezawodnych kibiców w osobach rodziców Grzecha, oraz osobistą fotografkę – w tę rolę wcieliła się mama Grzecha.

Pokonawszy urokliwą drogę przez Koszęcin docieramy do Strzebinia w sam raz, żeby odebrać pakiety startowe oraz rozgrzać się przed startem. Tak jak się spodziewaliśmy spotykamy naszych biegowych kolegów z Częstochowy, ze Strzebinia, z Lublińca i z Kłobucka.


Trasa zaczyna się w Strzebiniu, gdzie niedaleko od startu jest agrafka (nawrót), a potem trasa wiedzie delikatnie pod górę (powrót tą samą drogą, więc do mety będzie w dół). Następnie aż do piątego kilometra leci się asfaltówką pośród pól, która jest pełna podbiegów i zbiegów. I najgorsze jest to, ze jak już się człowiekowi wydaje, że zdobył jakąś górkę, to wyrastają mu kolejne. Nie, jest jeszcze coś gorszego - świadomość powrotu tą samą pomarszczoną trasą. W połowie drogi w okolicach nawrotu jest punkt z wodą. Końcowe 1,5 km wiedzie delikatnie w dół. Annika lubi takie pomarszczone trasy w myśl zasady "każda górka ma  dwa końce - jak jest podbieg to będzie i zbieg". U Grzecha to bardziej skomplikowane. Trasa w Strzebiniu jest wg niego jest po prostu wymagająca i fizycznie i psychicznie. Grzechu niby góry lubi, tylko w górach, a nie na biegach miejskich, ale jakimś cudem właśnie na pomarszczonych trasach ma generalnie lepsze wyniki. Na tej dwa lata temu wybiegał czas 00:40:56, co pozwoliło uwierzyć w to, że granica 40 minut jest do zdobycia. Bieg w takiej małej miejscowości ma jeszcze jeden atut: pierwszy raz dopingowała nas krowa na trasie i daję sobie głowę uciąć, że muczała "Dawaj, dawaj!"


wykres trasy

Na mecie w tym roku otrzymywało się naprawdę ładny medal. Po biegu w oczekiwaniu na wyniki tutaj zawsze jest pyszne żarełko z ciachem i rewelacyjna, kameralna atmosfera. Tu biegacz może poczuć się jak w rodzinie. Do tego komentatorem jest od kiedy pamiętam Zenek, który zawsze ma w zanadrzu fajne żarty.

Atmosfera jest niewątpliwie ogromnym atutem tego miejsca i to jeden z powodów dlaczego tu wracamy. Są inne i tu polećmy chronologicznie:
2009r - Pierwszy start Grzecha na zawodach. Po biegu losowanie. Rowery idą w inne ręce. Taki sam los spotyka odtwarzacze dvd, ubezpieczenia, torty i dwie krakowskie parzone. Trzecia wpada w ręce Grzecha.
2010r. - Annika staje na podium na drugim miejscu w kategorii wiekowej, siostra Grzecha wskakuje na miejsce trzecie w tej kategorii.
2012r. - tak sentyment po tym roku będzie podkręcony jeszcze bardziej. Annika zalicza rewelacyjny start. Jest na drugim miejscu w kategorii OPEN kobiet i na pierwszym w swojej kategorii wiekowej. Zatem do domu wracają dwa bardzo okazałe puchary i koperta ;). Żeby było ciekawiej, nasz klubowy kolega - Jaro, również zajmuje najwyższe miejsce na podium w swojej kategorii. I jeszcze jedno...

Grzechu pisze: Nadchodzi losowanie - w puli są trzy rowery. Jako że Yaris nie jest największym wehikułem, to zapobiegawczo mówię: "Kto wylosuje rower, to sobie nim wraca do Częstochowy". Losują pierwszy. Zenek mówi, że ten pojedzie do Częstochowy. Napięcie rośnie. Zenek: "Widzę inicjały G. Z.". No to ja już wiem. Zenek mnie wyczytuje, a ja z jednej strony się niesamowicie cieszę, z drugiej nie wierzę (choć nie powiem nieco szczęścia w konkursach mam), z trzeciej za Chiny Ludowe nie wiem jak teraz to logistycznie rozwiązać. W każdym razie: tak, wygrałem rower i jakimś cudem wlazł on do Toyoty Yaris z żoną i obojgiem rodziców :). Mina ludzi widzących nas "upakowanych w aucie"- bezcenna.

Wniosek jest jeden: My tu jeszcze wrócimy. 


Dzień później biegaliśmy w Rudnikach. Zapraszamy do czytania ;)

0 komentarze:

Prześlij komentarz