13 mar 2011

12 godzinny podziemny bieg sztafetowy

Na zdjęcia zapraszam do albumu Zabieganych
Poniżej moja relacja ze strony Zabieganych:

Powrót do fascynującego świata

Miło było przeżyć to jeszcze raz. Zamykają się drzwi od windy i jedziesz w dół, od czasu do czasu coś oświetla skalne ściany, czasem pojawia się jakiś korytarz. Na dole widok jak z kopalni na filmach: chodniki górnicze, wagony, szyny, a im dalej idziesz, tym więcej widzisz rzeczy niesamowitych, których na filmach nie ma.
Kopalnianie życie biegaczy toczy się na dwóch poziomach. Na podłużni na poziomie August na głębokości 211 metrów się biega, a w komorze Ważyn na głębokości ok. 250 metrów się robi wszystko pozostałe. Oba poziomy są połączone 307 (czy 312) schodami, lub zjeżdżalnią (niestety działa tylko w jedną stronę).

Komora Ważyn to tak z grubsza: boisko, biuro zawodów, sala biesiadna z barem, plac zabaw i sale sypialne. Toalet jest mało, ale wystarcza, prysznicy są 3 sztuki koedukacyjne, i po jednym w łazienkach.
Podłużnia na poziomie August od strefy zmian biegnie się 510 m w kierunku zachodnim w stronę szybu Campi pod wiatr, który jest zimny (Bo gdzieś z tamtej strony znajduje się wdechowy szyb Trinitatis). Po drodze mamy głośnik, dwa zakręty, i jeden wąski fragment przed którym wypada wyprzedzić wszystkich, którzy do wyprzedzenia pretendują. To jest też najciemniejsza część trasy. Wraca się tą samą drogą, ale z wiatrem (nagle słyszysz siebie, a nie wszechobecny szum). Dalej po minięciu strefy zmian biegnie się 700 m w kierunku wschodnim w stronę szybu Sutoris. Jest lekko pod górę. Z początku się tego nie czuje, ale pod paru godzinach to prawie płaskie pod górkę, jakby się wypiętrzała. Trasa wiedzie przez kaplicę św. Kingi, koło kolejki. Dalej po drodze w mniej więcej równych odległościach od siebie 3 głośniki z fajną muzyką, tak aż do nawrotu. Jest jaśniej, cieplej przyjemnie. Łatwo tu rozplanować sobie powrót do strefy zmian, bo mijając kolejne punkty wiesz mniej więcej jak masz daleko. (Ja od kolejki już zaiwaniałem bardziej, a po kaplicy na całego).

Parcie na szkło, na papier, i przed siebie.

W piątek zaliczyliśmy kolację, kilka rozmów przy piwie, zjazdów na zjeżdżalni i mini mecza z Golonem i Tusikiem.

W sobotę rano śniadanko, rozgrzewka. Przez siku ominęła mnie chwila sławy, gdyż jak byłem w toalecie, moje parcie na szkło się osłabiło i w tym czasie Ania i Tete byli filmowani przez telewizje krakowską. Ja za to w strefie zmian udzieliłem miniwywiadu dla gazety krakowskiej.

Moim osobistym celem było dać z siebie wszystko (a przynajmniej tyle, by być z siebie zadowolonym) i biegać szybciej niż rok temu. Drużynowo mieliśmy nadzieję wybieganie więcej niż rok temu, ale wątpliwości też były. Po dwóch godzinach byliśmy na 55 miejscu, ale co godzinę stabilnie lecieliśmy w górę. Mnie udawało się konsekwentnie utrzymywać czasy ok. 10 – 10:30 na kółko, reszta biegała bardzo dzielnie. Jedni walczyli z czasem, inni z czasem i kontuzjami. Taktykę na początku obraliśmy taką jak rok temu, czyli każdy z początku biega po 2 kółka, potem od 19:00 zaplanowaliśmy całodrużynowy wymarsz na górę i wyrabianie po kółku. Taktyka okazała się optymalna i elastyczna, więc pozwalała reagować na kontuzje. Ale na przyszłość (o ile każdy z drużyny wytuptał swoje zimą) pokusiłbym się na taktykę, jaką miały znane nam drużyny z pierwszej dziesiątki, czyli albo każdy po kółku, albo parami po kółku. Z tego co obserwowałem, udaje się przy takich taktykach zaplanować regenerację.

Ostatecznie nasza drużyna zajęła 41 miejsce wybiegaliśmy 145,120 km, czyli mimo przeciwności – więcej niż przed rokiem. Jak zobaczyłem te cyferki, ucieszyłem się na maksa. Team Olimpius.pl, w którego barwach biegał nasz klubowy kolega Darek Kondracki wspiął się aż na 9 miejsce. Chłopaki dali czadu.

Zabawa była świetna tym bardziej, bo i ludzie fajni zjechali. Za sąsiadów mieliśmy fajną ekipę z Warszawy. Był czas by pogadać i pospotykać się ze starymi znajomymi z biegów i poznać tych nowych.

W niedziele wczesna pobudka, bo od 7:15 można uczestniczyć w wycieczce z przewodnikiem. Warto na nią pójść nawet n-ty raz, bo przewodnicy są różni. Nasz tegoroczny powiedział więcej i fajniej. Można również popływać łódką po jeziorku solnym na niższym poziomie. Chwilę po powrocie z wycieczki jest już ceremonia dekoracji i zamknięcia imprezy. No i jest losowanie. W pewnym momencie losowane były takie większe paczki. Wtedy jakoś tak na głos pomyślałem „większe idą – to można wylosować” i no i życzenie spełniło się - stałem się posiadaczem fajnej torby sportowej.

Zapiski na marginesie

Ponieważ zeszłoroczna relacja pomogła nam przygotować się tym razem, parę słów na ten temat (niezainteresowani mogą pominąć). Zjazdy były planowane od 20:00 w piątek. W tym roku nie zakładaliśmy dużego marginesu czasowego i wyjechaliśmy od Ani ok. 16:40, na miejscu byliśmy ok. 19:40. Jak na piątek wieczór przystało, droga była dość gęsta, ale za to na A4 zadziwiająco mało zwężek. Na miejscu było już kilka drużyn (w tym ekipa z Olimpiusa i ekipa Kazia Kordzińskiego), ale i tak na tyle mało, że udało nam się wybrać niezłe miejsce, ale parę minut później nie mielibyśmy takiego luksusu. Przed Bochnią bywa duży korek od samego zjazd z A4, więc na następny raz można pomyśleć nad objazdem (bo taki jest). Wałówkę można, a nawet wypada zwieźć na dół, aczkolwiek bar Ważynek się przez rok poprawił i w repertuarze mają jakieś szasłyki, makarony i pizze. Optymalnie warto wziąć: bochenek chleba i coś do niego, 3 izotoniki, 4 gorące kubki, woda, czekolada, batony, mleko w tubce. Ciuchów nie żałować, bo nie schną za szybko (6 koszulek daje radę, koniecznie wziąć jakąś bluzę, czy softshell do okrycia się u góry, bo w strefie zmian wieje, nie głupim pomysłem może być też buff). Aaaa no i stopery. Tak – stopery do uszu. Chwała niech będzie stoperom . Tylko wtedy z budzikiem może być kłopot.

0 komentarze:

Prześlij komentarz