"W listopadzie wejście na Wawel za darmo" - taka okazja, że grzech nie skorzystać. Skorzystaliśmy i rzecz jasna powiemy jak to zrobić, by się udało. W dalszej części posta również o wrażeniach z komnat królewskich, o krótkim spacerze w strona kościoła św. Stanisława na Skałce i na Kazimierz. Będzie też o tym, jak Grzechu szukał kobiecych piersi, a trafił na hmmm coś innego, czyli jak to kulturalnie minął nam dzień. Aha - powiemy też, gdzie warto zjeść.
W ramach programu "Nowoczesny Patriotyzm" za darmo można zwiedzać przez cały listopad 2012 roku rezydencje królewskie (Wawel, Zamek Królewski w Warszawie, Łazienki królewskie, Pałac w Wilanowie). Wybraliśmy Wawel. Dlaczego? Każde z nas było w Krakowie już parę razy. Na Wawelu również, ale niestety jedynie w katedrze, kryptach i przy dzwonie Zygmunta, gdyż tam nas za czasów szkolnych prowadzono. Czas nadszedł, by to nadrobić i zwiedzić komnaty zamkowe. A że w towarzystwie raźniej, to pojechaliśmy z Edytą i Kubą.
Każdy, kto pomyśli o tym samym musi wziąć pod uwagę dwie - trzy istotne rzeczy:
1. W poniedziałki kasy i wystawy objęte programem są nieczynne. W niedziele część wystaw jest nieczynna (niestety tych najciekawszych).
2. Liczba biletów jest (ze względów konserwatorskich) ograniczona - i to bardzo.
3. Otrzymujemy bilety z konkretnymi czasami wejść.
Przy kasie byliśmy już około 8:15 - na godzinę przed jej otwarciem. Zastaliśmy taką kolejkę:
Kolejka o godzinie 8:45 wyglądała już imponująco. Przy głównych kasach kolejka jest większa, ale szybciej się rozładowuje. Zagadaliśmy do ochroniarza i dowiedzieliśmy się, że wejściówki znikają około godziny 10:00-11:00 i to zarówno w soboty, jak i inne dni tygodnia.
Teraz będzie jak u Hitchcock'a. Jesteśmy czwarci w kolejce. Gdzieś z tyłów podchodzi do nas dziwny facet. Zagaduje o tym co warto zwiedzić w Krakowie i na koniec daje "dobrą radę", że niby nie warto wybierać się na prywatne apartamenty, bo i tak zwiedzanie reszty zajmuje jakieś 3 godziny. Panu przytakujemy, a i tak wiemy, że weźmiemy wszystko, jak leci. Tuż przed otwarciem kas kolejka przed nami nieco rośnie - do stojących doszły rodziny, znajomi królika i inni. O 9:15 otwarto kasy i uruchomiono liczniki dostępnych jeszcze biletów. Generalnie było ich po 600-900 na wystawę, uwaga uwaga: na prywatne apartamenty: 88!!! Ludzie w kolejce próbowali brać bilety też dla jeszcze jakiś znajomych (przeginającym na szczęście się nie udało), w głównych kasach też pobierali wejściówki. Liczba biletów malała i to bardzo szybko. Jak straciliśmy licznik z oczu, było już tylko 56 tych najcenniejszych. Czy nam się udało? Tak :). Ale wydaje nam się, że jak ktoś chce dostać komplet wejściówek, to musi sobie zająć kolejkę.
A teraz po kolei o tym, co można zwiedzić i co o tym myślimy. Aha - z plecakami i z parasolami nas nigdzie nie wpuszczą - można je zostawić w przechowalni.
- Komnaty Królewskie Reprezentacyjne. Zwiedza się je samemu. Komnaty są urządzone zgodnie z epoką. Zwiedza się je samodzielnie. W każdej sali znajduje się plan z podpisanymi zabytkami. Buszować można po parterze i drugim piętrze, które to nam najbardziej zapadło w pamięci z powodu pięknych arrasów i dobrze odrestaurowanych bogatych kasetonów. Na jednym z arrasów Grzechu szukał kobiecych piersi, ale trafiły mu się (pewnie za karę) jedynie psie klejnoty.
- Prywatne Apartamenty Królewskie. To jest totalny hicior i jak ktokolwiek Wam w kolejce powie, że nie warto tego zwiedzać (pamiętacie naszego gostka z kolejki?), to wyśmiejcie go. Warto, po stokroć warto, bo komnaty te zwiedza się z przewodnikiem. My trafiliśmy na takiego, który po prostu był rewelacyjny - mówił ciekawie i ani nie za dużo, ani nie za mało. Podróż po samych komnatach, to przechadzka prze gotyk, renesans, barok i klasycyzm. Zwiedza się pomieszczenia dworzan, gości, komnaty, gdzie mieszkał król oraz prywatne pokoje (i łazienki) prezydenta Ignacego Mościckiego. Po drodze spotykamy dużo mebli, obrazów, arrasów, zastaw stołowych i jeszcze więcej ciekawostek i smaczków.
- Skarbiec Koronny i Zbrojownia. Zwiedzamy je samodzielnie. Na pierwszym piętrze mamy kilka sal skarbca z darami dyplomatycznymi, na parterze - sporo broni i zbroi. W piwniczce znajdują się armaty od niemalże kieszonkowych ;) do takich naprawdę wielkich.
- Wawel Zaginiony. Wystawę zwiedzamy samodzielnie. W pierwszych salach jest makieta i kilka planów Wawelu z różnych okresów czasu. Jak się wie, co się na nich znajdowało, to łatwiej człowiekowi pójdzie dalsze zwiedzanie (my kątem ucha słuchaliśmy, co przewodnicy w tych salach mówią). Dalej idziemy fajną ścieżką pomiędzy starymi murami i oglądamy to, co tutaj wykopano z czasem. Na ścieżce warto się rozglądać, można natrafić na kościotrupa od pas w dół :)
- Dama z gronostajem. Zwana też Damą z łasiczką. Obraz rewelacyjny. Kto oglądał Vinci, pewnie od razu liczy wąsy. W sali przed obrazem można nieco poczytać o tym, co się będzie oglądało. Natomiast zanim się do tej sali wejdzie, można pooglądać dziedziniec z góry.
- Sztuka Wschodu. Wystawę w listopadzie można odwiedzać tylko 2 razy dziennie o stałych godzinach. Nam się te godziny nie ułożyły, więc nie zwiedziliśmy.
- Wielka Armia Napoleona - Polacy (czynna do 18 listopada 2012). Na wystawę trafiliśmy przy okazji zwiedzania Reprezentacyjnych Komnat Królewskich. W jednej sali mamy przedmioty związane z udziałem Polaków w Armii Napoleona. Trochę nudnawe, ale totalnym hiciorem był malusi kluczyk do nakręcania zegarka, w którego oczku znajduje się jednomilimetrowy szkic przedstawiający Tadeusza Kościuszkę.
- Obraz Lucasa Cranacha - Chrystus błogosławiący dzieci - mała, ale nowoczesna wystawa o tym jak ten obraz był rekonstruowany i jaki jest tego efekt - nazwa wystawy "Odzyskane piękno"już na to wskazuje ;) Wystawa znajduje się przy Reprezentacyjnych Komnatach Królewskich.
Tak tak, dziedziniec każdy już tysiąc razy widział, a czy dostrzegliście u góry rzygacze w kształcie smoczych łbów? Ot taka ciekawostka. |
W niedziele nie weszlibyśmy do Komnat Prywatnych, na Sztukę Wschodu i na Wawel Zaginiony. Czy było warto? Bardzo. Tego dnia wstąpiliśmy jeszcze do katedry (krypty i Dzwon Zygmunta odpuściliśmy sobie, bo każdy z nas już je widział). Po zwiedzaniu poszliśmy na obiad na gruzińskie Chaczapuri do restauracji o tej samej nazwie. Knajpka jest znana, więc zachwalać chyba nie trzeba. Powiemy tylko, że wraz z popularnością ceny chyba podrosły, ale i tak strawa jest ich warta.
Oczywiście nie mogło nas zabraknąć na Grodzkiej i na rynku. Czyli miejscach wiecznie żywych, pełnych coraz to wymyślniejszych mimów, śpiewaków i innych artystów.
Na wieczór zostawiliśmy sobie kościół św. Stanisława na Skałce i spacer po Kazimierzu. Jak na listopad przystało dzień był krótki i na Kazimierzu wszystkie zabytki pozamykane. Mogliśmy się za to nieco poszwędać, powdychać tej atmosfery, ponapawać.
Po drodze do samochodu, jeszcze zahaczyliśmy o Franciszkańską 3. Jak ktoś by był tam w pobliży w dzień, to warto wejść do kościoła franciszkanów naprzeciwko. Znajduje się tam niezły witraż Wyspiańskiego (tak tak on nie tylko pisał) pod tytułem "Bóg Ojciec".
0 komentarze:
Prześlij komentarz