9 cze 2013

Palau Ubin - czyli o wyspie na końcu świata, która żyje "jak dawniej"

Singapur to miasto bijące po oczach najnowszymi technologiami i sterylnością. Jednak nie zawsze tak było. Wielki skok zaczął się tu w latach 60-tych XX wieku. Jest jednak mała wysepka u stóp tego żarłocznego tygrysa, której mieszkańcy zdecydowali się żyć jak dawniej, gdzie czas się zatrzymał. O tym niezwykłym miejscu - w dalszej części posta.




Wyprawa na Palau Ubin była dla mnie pewną formą odwyku od Singapuru po dwumiesięcznym pobycie. Dostać się tam można łódką z małego portu w Changi. W porcie znajduje się food court, gdzie można zjeść jak miejscowi. O atrakcjach Changi będzie jeszcze na końcu, zajmijmy się podróżą. Środek transportu poniżej:


Wyspa na dzień dobry wygląda gościnnie, jak będzie dalej, zobaczymy :). Dla ciekawskich z malajskiego Pulau/Palau to wyspa, Ubin to granit. Zatem witamy na granitowej wyspie


Zaraz za wejściem mamy kilka wypożyczalni rowerów, jakieś knajpki i punkt, gdzie dostaniemy mapki wyspy. Ta alejka to takie ostatnie podrygi cywilizacji, która już nieco dalej będzie wyglądała, jakby się zatrzymała. 



Dalsza ścieżka zależy od nas. Wyspa jest na tyle duża, że nawet na rowerze w jeden dzień wszystkiego się nie zwiedzi, więc trzeba wybierać. Co spotkałem na swojej ścieżce? Przede wszystkim ciszę i spokój, a poza tym na przykład domy. Takie "po staremu", drewniane, w zgodzie z naturą.




Są tu jeszcze hodowle krewetek, kopalnie granitu i plantacje kauczuku. Te ostanie raz mi przed nosem wyrosły na jakiejś bocznej ścieżce.



No właśnie a propos bocznych ścieżek. Te główne są łatwe w użyciu, te boczne już nie. Za to można poczuć się na nich, jak na końcu świata.



Parę słów o naturze. Jak ktoś chce posłuchać i pooglądać rzadkie ptaki, to tu poczuje się jak w raju. Niestety bydlęta uciekają szybciej, niż aparat się wyciąga. Na pociechę ot taki edukacyjny ogródek.





Jak trochę pobuszujemy to możemy natrafić na ciekawe świątynie, kapliczki i cmentarze.




To jeszcze obiecany bonus. To jest widok z wyspy Ubin na dzielnicę Changi. Znana jest ona z lotniska i więzienia. Więzienie, to ten moloch po prawej stronie, co się jeszcze rozbudowuje. Prawo w Singapurze jest surowe. Mandat można dostać za plucie na ulicy, za chodzenie po pijanemu. Za posiadanie narkotyków grozi śmierć.


Na koniec dwa przemyślenia. Pulau Ubin zafascynowało mnie tym, że rzeczywiście jest to wyspa ludzi, którzy żyją, jak dawniej. Tym bardziej jest to zaskakujące, że tuż obok jest Singapur - miasto technologii, świateł i dymiących statków.


Druga ciekawostka to paradoks. Ludzie żyją w zgodzie z naturą. Natura ma się tu bardzo dobrze - jest pełno zieleni i ptaków. Jednak nie do końca jest tu tak naturalnie. Wyspa praktycznie cała została w XX wieku przetworzona przez człowieka. W celu utworzenia plantacji kauczuku, wykarczowano sporo. Kopalnie granitu pozbawiły wyspę wzniesień, a w zamian pozostawiły jeziora kopalniane. Dla plantacji krewetek zniszczono lasy namorzynowe. Mimo tego wszystkiego natura się dostosowała, a ludzie pozwolili jej się odrodzić. Dziś jest tu bardzo ciekawie.
  

0 komentarze:

Prześlij komentarz