25 mar 2012

Bawaria czerwiec 2011, czyli przytulnie, a na odpuście piwo się leje strumieniami

Nawet w najśmielszych snach nie przypuszczaliśmy, że nasze amatorskie bieganie pozwoli reprezentować coś więcej niż nas samych. A jednak tak się złożyło, że pewnego czerwcowego dnia wyruszyliśmy zgraną ekipą do Bawarii, by tam jako przedstawiciele "braterskiego miasta":) wziąć udział w Dultlauf - biegu odpustowym. Odpust jest tutaj niczym Oktoberfest. Znaczy się jest piwo - w litrowych kuflach niesionych po 8 przez bawarskie kobitki. Ale nie tylko tutejsze piwo, tudzież kuflonosicielki skradły nasze serca. Bawaria ma w sobie to coś, co każe tam wrócić, a Bawarczycy są tak sympatyczni, że pamięta się ich na długo. O tym wszystkim w dalszej części relacji.

Tak jak opisaliśmy w notce oficjalnej, zawitaliśmy tu (a konkretnie do Altötting) na rozgrywany corocznie bieg odpustowy. Przyjęci byliśmy totalnie powyżej naszych oczekiwań. Bawarczycy są po prostu niesamowici i zupełnie odbiegają od jakichkolwiek stereotypów Niemca. To ludzie gościnni, otwarci i sympatyczni. Sama Bawaria to pełen kolorytu region, a wszystko co tu jest łączy jedno słowo "gemütlich- przytulny". Jest tu naprawdę czysto, a małe miasteczka są po prostu urocze.

Zacznijmy od Altötting. 
Altötting znane jest z cudownej figurki Czarnej Madonny, która mieści się w zabytkowej, małe kaplicy w centrum rynku. Tak jak do Częstochowy co roku pielgrzymują do niej ludzie z różnych stron świata. W jednym z kościołów przy rynku można natrafić na dość nietypowy zegar z Kostuchą na górze-symbolizującą epidemię ospy z czasów Wojny Trzydziestoletniej. Niedaleko, na placu Konrada, rośnie lipa zasadzona przez Jana Pawła II.  Z tego miejsca rozpoczyna się i kończy szlak rowerowy, liczący prawie 250 km, a prowadzący śladami Benedykta XVI. W Altötting znajduje się także warta polecenia monumentalna "Jerusalem-Panorama" Ukrzyżowania Chrystusa - coś na kształt naszej Panoramy Racławickiej.


To już Marktl, czyli miasto rodzinne Benedykta XVI. Ładne, jak cała okolica i ma pewną ciekawą właściwość. W Wadowicach Papież był eksploatowany konsumpcyjnie raczej jedynie w postaci kremówek (z resztą po części sam dał temu początek). Tutaj Benedykt XVI jest widoczny wszędzie. Że jest chleb papieski, to pal sześć, bo hitem jest piwo z papieskim wizerunkiem (nota bene takie sobie). Ponoć do niedawna były i skarpetki. Poniżej jedno z uroczych bawarskich podwórek i dom, w którym urodził się papież.


Zwiedziliśmy też Burghausen, czyli miasto z najdłuższym zamkiem w Europie (tudzież grodem obronnym, co być ścisłym). Jak każde bawarskie miasteczko, i to ma w sobie mnóstwo uroku. Wystarczy zapuścić się tylko nieco na ubocze i można dostrzec piękne podwórka.

Sam zamek Burghausen ma ok 1,043 km długości, więc po drodze mijamy wiele bram, dziedzińców, a każdy fragment zamku jest inny, ale równie bajeczny. Wśród tego niezwykłego labiryntu można natrafić na polski herb z białym orłem - pamiątkę po dawnej mieszkance zamku Jadwidze Jagielonce.



Zamek usytuowany jest na górze, otoczony z jednej strony przez rzekę Sazlach, z drugiej przez jezioro Wohrsee. Jak łatwo zgadnąć ma to co najmniej dwie zalety. Pierwszą są niezłe możliwości obronne dzięki położeniu. Drugą jest fajny widok na miasto z góry. Skoro już o mieście mowa. Na zdjęciu poniżej w lewym dolnym rogu widać charakterystyczne dla Bawarii "fałszywe dachy", czyli ściana budynku od frontu jest wyższa niż dach, przez co może się wydawać, że jest on o jedno piętro wyższy.


A tu już taka typowa bawarska ulica:


A teraz dwa moje ulubionych zdjęcia, czyli uliczka nieco na uboczu wiodąca na wzgórze zamkowe, oraz wesoła kamienica :)



Na kolejny dzień naszego pobytu mieliśmy do wyboru (w skrócie, bo to dłuższa historia...) zwiedzanie Monachium, albo góry. Zgadnijcie co wybraliśmy? :) Dla ułatwienia: reszta towarzyszy podróży miała podobne preferencje co do spędzania wolnego czasu :).

Tak, jak się domyśleliście - wygrały góry i to nie byle jakie góry, bo o Bawarię zahaczają już Alpy. Nasi gospodarze na początek przewieźli nas drogą widokową przez Rasthaus (Rasthaus Panoramastrasse), z której rozpościerały się niekiedy naprawdę śliczne widoki. Pogoda nam nieco niestety płatała figla, więc trzeba było naprawdę wyławiać te momenty, gdy coś było widać.

W dole rzeka Salzach zasuwa w stronę Salzburga, a za nią już Austria.


Chwila o naszych gospodarzach. Jako goście byliśmy naprawdę przyjęci na poziomie, a ludzie byli tak sympatyczni, że w głowie się nie mieści. Jak dowiedzieli się, że chcemy w góry, to wykombinowali człowieka, który w miasteczku na górach zna się najlepiej. Fakt, wiek i zdrowie nie pozwoliły mu z nami chodzić, ale potrafił wiele powiedzieć o każdym widoku. Mówił to z taką pasją i łzami w oczach, że mimo, że nie do końca kumalismy o czym opowiada, to z chęcią słuchaliśmy.

Na zdjęciu poniżej drugi człowiek - szef miejscowego klubu sportowego. Ponad siedemdziesięciolatek, który z nami żwawo mykał tu i tam. Towarzyszyła nam jeszcze tłumaczka  - pani Ola. Na zdjęciu schodzimy ze schroniska Purtschellerhaus, 1 694 m u podnóża góry Hoher Göll. Jak widzicie są bujne alpejskie łąki, a biegały po nich (o dziwo) alpejskie krowy (nie, nie ma zdjęć z krowami). O dziwo, bo nie wierzyłem, że krowa tak daleko potrafi wejść. Tu chociaż reklamy nie kłamią.     


Następnie pojechaliśmy do kolejnego uroczego miasteczka Schönau am Königssee położonego jak nazwa wskazuje nad jeziorem Königssee Miasto ma przyjemne nabrzeże i promenadę, a jezioro ma ciekawą własność. Położone jest w kanionie, gdzie echo powtarza do siedmiu razy. Było słychać, jak w oddali na łódkach miejscowi grają na trąbce, by pokazać tutejsze echo turystom.



Ostatnim przystankiem była starówka w BerchtesGadden, gdzie wpadliśmy do kawiarni na małe co nieco (z resztą - pyszne). Na zdjęciach widać jedną fajną własność bawarskich kamienic. Są fantazyjnie pomalowane. Czasem zdarzają się fałszywe okna.



Odpust, czyli owy "Dult", z okazji którego okazji tu biegaliśmy to mniej więcej to, co na zdjęciach poniżej, czyli całkiem fajna imprezka z wesołym miasteczkiem i rozstawionymi pośrodku niego namiotami. W namiotach żarełko i piwo w litrowych kuflach, czyli taki miniaturowy Oktoberfest :)
No to "PROST!"
Zdjęcie: Łukasz Wlodec Pawłowski

0 komentarze:

Prześlij komentarz