30 lip 2017

Świętokrzyska Jatka 2017 - z mapą po terenach nieodkrytych

Już w zeszłym roku po Jurajskiej Jatce wiedzieliśmy ze na pewno wrócimy na zawody organizowane przez ekipę Robimy Jatkę. Wybór padł na Świętokrzyską Jatkę w okolicach Czarnocina. Dodatkowo zachęcił nas fakt, że nie znamy tych okolic i zawody będą fajną okazją do ich pozwiedzania. Jak było - przeczytacie w dalszej części posta.

Ciekawa okazała się już sama podróż w Świętokrzyskie. Po drodze w Lelowie trafiamy na tradycyjną piekarnię. Tu zaopatrujemy się w pyszne buły i jeszcze skwierczący chleb prosto z pieca zawinięty w papier. Odtąd naszej podróży towarzyszy zapach świeżutkiego pieczywa. Cała droga była bardzo malownicza, Bliżej celu pojawiły się pola jeszcze nieskoszonych zbóż, które ciągnęły się po horyzont. Okolica zaskoczyła nas mnogością upraw i ciekawymi pobielonymi rzeźbami świętych. Wraz z polami pojawiły się też bociany i inne ptactwo i taki krajobraz towarzyszył nam do samej bazy zawodów.


Parkujemy przy szkole-bazie i od razu rzuca nam się w oczy ciekawa bryła pobliskiego kościoła. Zmierzając po odbiór numerów startowych mijamy się z zawodnikami którzy już wystartowali i zastanawialiśmy, czy oby nie pomyliły nam się godziny startu. Na szczęście to była inna trasa. Odprawa i start przy kurhanie, który był tak zarośnięty, że nie rzucił nam się w oczy. Dostajemy mapy. Zauważamy, że główną trudnością będzie palące słońce, bo trasa wiedzie po terenie otwartym.


Obieramy wariant zgodny z ruchem wskazówek zegara zaczynając od PK16. Tak teraz z pozycji fotela trochę żałujemy, że nie wzięliśmy pod uwagę PK 22, bo ten się jeszcze o siebie upomni i to jak!

PK 16 znajduje się na ogrodzeniu modrzewiowego kościoła. Docieramy tu bez trudności. Ten pierwszy odcinek pokazuje nam jedno - płasko to tu nie będzie.


PK 19 znajduje się na kurhanie. Do punktu biegliśmy polnymi drogami, między innymi grzbietem pagórka, skąd rozpościerały się bardzo ładne widoki. Na punkcie organizatorzy wystawili baniaki z wodą. Gdy Grzechu robił zdjęcie pagórka, Annika zapytała się gdzie dalej. "W prawo" - krzyknął Grzechu nie patrząc w mapę - z pamięci. Oj jak ta pamięć była zawodna, bo trzeba było skręcić w prawo, ale na kolejnym skrzyżowaniu. Tym sposobem, podziwiamy tą okolicę o kilometr dłużej ;)


PK 20 to betonowa przegroda na rzece. Jak już w końcu dobiegamy do poprawnej trasy, to dość szybko udaje nam się dotrzeć do rzeki, gdzie już spora grupa wypatruje przegrody. Mamy szczęście, bo Grzechu dostrzega punkt w jednym prześwicie między gęstwiną.

PK 24 znajduje się na kolejnym kurhanie. Droga faluje - w górę i w dół, więc najłatwiej się nie biegnie. Za to sam kurhan i widoki rozpościerające się dookoła - robią wrażenie. Na prasłowiańskim kurhanie siedzi Pan Jezus strapiony. Tutaj była kolejna okazja, by uzupełnić zapasy wody. 


PK 28 zlokalizowany jest na ogrodzeniu cegielni. Wiodą do niego dwa warianty - z grubsza podobne. Zbiegamy prosto do miejscowości Kolosy, gdzie szerokim łukiem okrążamy cegielnie. Do samego punktu trzeba się nieco wdrapać.

PK 34 znajduje się w remizie strażackiej. Nawigacyjnie idzie nam bardzo łatwo, a to co spotykamy na miejscu, przechodzi nasze wyobrażenia. Panie z Koła Gospodyń Wiejskich wraz ze strażakami przygotowali możliwość solidnego schłodzenia się w kurtynie wodnej lub basenie i zastawione stoły z bufetem. Jest możliwość zjedzenia też zupy, ale boimy się, że jak się za bardzo rozgościmy, to się rozleniwimy. 

PK 30 to brzeg strumienia. Do punktu wiodą dwa warianty. Jeden wydaje nam się bardziej płaski i wygodniejszy, więc go obieramy. Do samego punktu trzeba się przedrzeć przez łąkę pełną koniczyn i innego kwiecia, a wszystko dookoła pachnie niesamowicie. Uczta dla zmysłów.

PK 29 to kolejny punkt nad brzegiem strumienia. "Jak chcecie wyrobić formę, to pomóżcie tu przy ogórkach" - rzekł pan zza płota. A my - tak nieco rozkojarzeni i zmęczeni minęliśmy zakręt. Znowu zwiedzamy okolicę nieco ponad kilometr dłużej. Jak już jesteśmy w okolicach punktu, to nieco buszujemy przy strumieniu i znajdujemy punkt.

PK 22, czyli drzewo pod szczytem. PK 22 to mściwa bestia, co bardzo się przed nami ukrywała. A tak na serio, to zmęczenie już nas dopadało konkretnie. Próbujemy obrać jeden wariant na przeciwko stacji benzynowej, ale wyrasta nam dom z podwórkiem i stodołą, więc zawracamy. Skręcamy na najbliższym skrzyżowaniu i omijamy niestety kolejny zakręt. Dopiero po długim czasie objawia nam się tak zwana oczywista oczywistość: powinniśmy na drodze lokalnej, a nasza ma słupki pikietażowe... Jak ślepym człek musiał być, że ich nie dojrzał wcześniej. Po kilku zbiegach i podbiegach zdobywamy punkt.

PK 26 - para drzew na krawędzi uskoku. Do punktu wiodą dwa warianty. Wybieramy ten, który oceniamy jako krótszy i bardziej płaski i... chyba dobrze na tym wychodzimy. Punkt znajdujemy bez problemu (jak to w okolicy bywa - po kilku podbiegach i zbiegach...)

Do mety biegnie się już bardzo przyjemnie, bo większa część trasy wiedzie przyjemnie w dół i grawitacja pomaga :).


W biurze otrzymujemy ręcznie wykonane ceramiczne medale i domowe piwo. Na stołówce czeka smaczny poczęstunek i domowe ciasta. Po prysznicu i posiłku nadrabiamy zaległości w obejrzeniu okolicy. Wchodzimy na kurhan, przy którym była odprawa na szczycie stoi figurka św. Jana Nepomucena.



Co prawda nie był to rajd przygodowy, ale nie obyło się bez jednej "przygody". W okolicach PK 29 spotkaliśmy się barszczem sosnowskiego. Tak to jest, jak człowiek sam trasę sobie wytycza. A jeszcze rano zastanawialiśmy się nad spodniami z długimi nogawkami. Biegliśmy, więc kontakt z pieruństwem na szczęście mieliśmy niedługi, ale wystarczył, by na nogach wylazły po pewnym czasie nieprzyjemne ślady oparzenia. Kurujemy się. Zgłosiliśmy do urzędu gminy miejsce, gdzie spotkaliśmy tą poczwarną roślinę, więc szansa jest, ze zniknie.

Mimo tej przygody, okolica tak nam się spodobała, że na pewno tu jeszcze wrócimy. Po prostu - tu jest ładnie, a na dodatek czai się jeszcze kilka ciekawych nieodkrytych miejsc. Ujęła nas też atmosfera. Już na samym początku patrząc na zawodników widzieliśmy, że fajna ekipa się zebrała i takie wrażenie pozostało do końca. Każdy się ciepło na trasie pozdrawiał, nie było czuć ani krzty rywalizacji. Wielkie brawa dla organizatorów (i wszystkim, co im pomogli) za bardzo dobrze przygotowaną imprezę i do zobaczenia w październiku na Jurajskiej Jatce :).

0 komentarze:

Prześlij komentarz