10 kwi 2017

Nadwiślański Maraton na Orientację - z mapą przez pola, pagórki i strumienie

Po ciężkim tygodniu udało się spędzić bardzo miło sobotę na Nadwiślańskim Maratonie na Orientację. Startowaliśmy na trasie TP20.  Piękna pagórkowata okolica otoczona stawami oraz poprzecinana kanałami i strumieniami. Zwierzyna towarzyszyła nam non stop: od mew, po łabędzie, bażanty, sarny, zające, owce i psy. Hitem był pies owca, który kosztował nas 1,5 km oraz kapliczka ze źródlaną wodą, gdy ta w bidonach się skończyła. Wróciliśmy mega brudni, zmęczeni, ale szczęśliwi, że ho ho! No i oboje wskoczyliśmy na pudło. A jak to się działo punkt po punkcie - poznacie w dalszej części posta.


Wstaliśmy chyba jeszcze przed kurami w lekkim popłochu, bo matce-polce Annice budzik zaniemógł. Udało nam jednak ogarnąć się i w Rudzicy byliśmy co najmniej na czas ;). W tej miejscowości była ulokowana baza zawodów. Na 10 minut przed startem otrzymaliśmy mapy. Po pierwszym rzucie oka - punkty nawet fajnie układały się w trasę, ale nie pasował nam totalnie PK 30 oraz para: PK 40 i PK 31. Uznaliśmy, że PK 30 się nie przejmujemy, bo niewiele odstaje on od innych punktów. Natomiast pozostałe dwa punkty rozdzielamy - jednym zaczniemy trasę, drugim skończymy. Na początek bardziej nam się podobała południowa część mapy, a na koniec - ta północna i tak nam się ułożyła nasza trasa.


PK 40 - choinka - punkt bardzo łatwy nawigacyjnie, za to trudny do podbicia, bo dojścia do rzeczonej choinki niełatwe, a sporo osób wybrało to miejsce jako pierwszy punkt i stworzyła się kolejka. Większość narodu dalej odbija w stronę PK 31, a my konsekwentnie i samotnie lecimy na południe. Przy okazji zauważyliśmy, że mapę już nieco trącnął rydwan czasu, bo w rzeczywistości hmmm infrastruktura była nieco lepsza.


PK 50 - młodnik - kolejny łatwy nawigacyjnie punkt. Do młodnika prowadziła droga widoczna na mapie, a gdzie w owym młodniku punktu szukać - mówił opis punktów. Dodatkowo kropka pokazująca PK była narysowana bardzo precyzyjnie (jak wszystkie na tej mapie). Przy młodniku bażant wzbija nam się hmmm w przestworza.

PK 53 - rozwidlenie potoków - znowu nawigacyjnie było bez problemów. Do okolic PK poprowadziła nas droga. Mostek zaznaczony na mapie było widać z daleka - tak samo, jak rozwidlenie strumyków. Jedynym problemem, było to, że po drodze znalazło się pastwisko otoczone drutem kolczastym, który trzeba było pokonać metodą pod drutem.


PK 44 - drzewo na skraju jaru - punkt wydaje się bardzo łatwy do zdobycia. Chcieliśmy polecieć prosto naszą drogą - ścieżką wiodącą z PK 53 aż do głównej. Z niej już powinno być widać okolice PK i punkt ataku na  niego. Do czasu było sielsko - nieopodal pasły się owce, jedna na nas beczała, druga szczekała. No szczekała. Znaczy to był pies - owca. Dość nieufny i namolny. Udaje się mu wmówić, że my swoi i go obejść, ale dalej ścieżka nam się nie podoba, bo wygląda, jakby szła na podwórko i tam się kończyła. Podejmujemy najgłupszą decyzję (pies owca nam w tym dopomaga) i skręcamy w drogę, która nas zawraca i kieruje do głównej na południu. W plecy mamy 1,5 km i sporo wysokości. Główną drogą docieramy do jaru, gdzie spotykamy innego zawodnika z nim udaje nam się znaleźć PK.



PK 52 - samotne drzewo - widać je z bardzo daleko. Jedynie podczas zdobywania góry poczuliśmy, że buty jakieś takie ciężkie się robią. Mnóstwo błota zabraliśmy ze sobą.


PK 42 - mały paśnik - oj na serio mały on był. Na początku uderzamy na zły las, ale szybko korygujemy błąd i wylatujemy wprost na punkt.

PK 43 - samotne okazałe drzewo - lecimy brzegiem lasu aż do drogi na północy. Tam spotykamy sporo innych ekip (i nieco podchmielonych "na wesoło" kibiców), więc punkt zdobywamy bez przeszkód.

PK 21 - początek jaru - nie zauważamy mostu na północnym zachodzie, przez co lecimy drogą nieco bardziej okrężną, ale punkt namierzamy bez przeszkód.

PK 41 - grupa 4 drzew obok kanału - na początku mamy nieco problemów, bo znajdujemy fajną drogę "na skróty", ale ta nam się kończy i dalej suniemy +- na azymut. Potem odnajdujemy dobrą drogę, która doprowadza nas do mostu. Za mostem na czuja szukamy punktu i go znajdujemy. Mieliśmy więcej szczęścia niż rozumu, bo nie zauważyliśmy rozświetlenia okolic punktu na mapie.


PK 46 - drzewo za pomnikiem - idzie łatwiutko. Najpierw lecimy wzdłuż kanału, a potem główną drogą. W okolicach punktu kręci się sporo osób. Po drodze mijamy sporo łabędzi na polach (pierwszy raz w życiu widzimy łabędzie tak masowo na polach, a nie w stawach) i chyba czajki. W okolicach punktu kręci się sporo ekip.


PK 39 - rozwidlenie potoków - jedna ścieżka ginie nam w chaszczach i lecimy na azymut. Udaje się dobić do asfaltu i znaleźć dom za którym jest PK. Rozwidleń potoku w okolicy jest kilka, ale udaje nam się odnaleźć to prawidłowe. W drodze powrotnej spotykamy kolejny drut kolczasty. Pokonujemy go metodą nad drutem.

PK 30 - stara ambona - zdobywamy prosto i szybko. Dobijamy do głównej, za nią suniemy ścieżką wzdłuż lasu, która zamienia się niestety w świeżo posiane pole. Docieramy do ambony starając się dużej szkody polu nie uczynić.


PK 49 - rów, granica dwóch kultur - biegniemy najpierw pięknie położoną drogą główną. Na prawo widać góry, na lewo płaski teren aż po Zbiornik Goczałkowicki. Tak skręcamy w lewo o jedną drogę za późno, ale szybko się odnajdujemy. Wbijamy się w las nieco za daleko i ciężko nam znaleźć właściwy rów. Po krótkim czasie się udaje. 

PK 34 - ogromny kikut - punkt zdobywamy bardzo sprawnie. W terenie idealnie widać trzy fragmenty lasu z mapy, a w lesie szybko pojawia nam się ów kikut.

PK 51 - róg ogrodzenia - przez pewien moment chcieliśmy zostawić ten punkt na koniec, co by się nie szarpać przez bardzo nierówny las. Ostatecznie jednak decydujemy się na niego, tak dla ulgi psychicznej. Potem po prostu nie będzie nam się chciało do niego docierać tak, jak teraz. Niestety to był błąd. Las jest bardzo pagórkowaty i przecina go masa potoków. Latamy w górę i w dół pośród czosnku niedźwiedziego, saren i zajęcy, przeskakujemy masę strumyków i jesteśmy bardzo tym wyczerpani.


PK 37 - pień z tyłu kapliczki - z lasu wypadamy w okolicy cmentarza, a stamtąd już łatwo wzdłuż dróg docieramy do kapliczki. Tam zdarza się cud. Kapliczka w zestawie posiada źródełko. Uzupełniamy bidon, radośnie napawamy się chłodną pyszną wodą. Entuzjazm i chęci wracają.


PK 48 - paśnik - nawigacyjnie prosto, ale teren bardzo podmokły, Na szczęście znajdujemy szybko.

PK 45 - drzewo obok kamienia - wbijamy się w las i nieoczekiwanie pokazuje nam się ścieżka. Jako tako doprowadza nas w okolice punktu. Grzechowi rzeźba terenu mówi, że to tu, a Annika wypatruje rzeczony kamień z tabliczką. Znowu mamy chyba więcej szczęścia niż rozumu :P.

PK 38 - róg ogrodzenia - dobijamy pośród błot i pól do głównej - wolimy do punktu dobiec asfaltem niż lasem o podłej rzeźbie. Ogrodzenie dostrzegamy z daleka, więc znalezienie punktu idzie sprawnie.

PK 31 - rozwidlenie potoków - z żalem wytracamy dużo wysokości, ale korzystamy z tego, że grawitacja pomaga. Sprawnie docieramy do okolic mostu na potoku i w dogodnym miejscu przeskakujemy owy potok. Wiemy, że będzie jeszcze trzeba przeskoczyć jeden, ale ten okazuje się szerszy i głębszy. Odnajdujemy najdogodniejsze miejsce i poświęcając jedną nogę przekraczamy strumień. Wracając poświęcamy tą samą nogę.


Wracamy pod górę do mety. Biegnie się przyjemnie, bo z daleka widać czerwony dach szkoły, więc świadomość szybkiego końca nieco nas napędza. Po ok 4 godzinach, 28 km, i 580 metrach przewyższeń meldujemy się w bazie zawodów. Jesteśmy brudni, zmęczeni, ale szczęśliwi.

Na miejscu czeka nas bufet "od serca". Posilamy się gulaszem, drożdżówkami i herbatą, ale jak ktoś chciał to wiele więcej dobra było na stołach.

Okazało się, że Annika tak przebierała nóżkami, że wskoczyła na II miejsce wśród kobiet, a Grzechu wylądował na III-im miejscu w kategorii męskiej. Za trofea otrzymaliśmy akwarele miejscowego artysty i to takie na serio ładne, które zawisną na ścianie. Zostaje nam tylko pogratulować Bartkowi i ekipie takiej imprezy. Dla nas wszystko było tak, jak miało być, a nawet bardziej. Nie da się ukryć - polecamy i my tu jeszcze wrócimy :).


PS. Jak o metodzie pokonania druta nad drutem i pod drutem chcecie wiedzieć, to wyguglacje Wędkarskie opowieści Andrzeja Grabowskiego.

1 komentarze:

  1. Gratulacje :) Zazdroszczę!

    P.S. Chciałem dopisać, że to ja hehe...Grzegorz K.:D

    OdpowiedzUsuń