19 paź 2015

16. Poznań Maraton, czyli jak zostałam Maratonką ;) W końcu!



Jedno z nas chciało by rok 2015 był rokiem maratonu. Drugie bardzo chciało, by to się ziściło. Nie było konkretnego planu, było tylko marzenie. Rozwiązanie nasunęło się samo. Jak zakończyła się ta historia o tym w dalszej części posta - tam relacja Anniki.






Zgadaliśmy się z Bratem, że może by tak pobiec razem maraton. „Razem” jest tu pojęciem względnym ;). Plan zakładał, że startujemy z tej samej strefy czasowej, a potem każde leci swoim tempem. Rodzinny debiut dopingował. Nikt nie rozumie się lepiej jak rodzeństwo – obyło się bez spinania i ściemniania. We wrześniu dołączył do nas Grzechu, który zamienił maraton w Krynicy na Poznań. I wyszło rodzinne bieganie. 

Wybór padł na Poznań z kilku powodów: słyszałam o nim wiele dobrego, nigdy nie byłam w Poznaniu no i powiedzmy, że leży między Włocławkiem (gdzie żywot wiedzie Brat), a naszą Częstochową ;).

Im bliżej do maratonu tym bardziej po głowie chodziły myśli: czy dam radę? Bo konkretnego planu treningowego nie realizowałam. Długimi wybieganiami były rajdy przygodowe, a we wrześniu biegałam zasadniczo tylko w weekendy na zawodach. Do tego przyplątał się ból stopy. Jednak w końcu wbiłam sobie do głowy, że dam radę. Przecież jadę z chłopakami – głupio by było nie ukończyć ;P.

Do Poznania wyruszyliśmy dzień wcześniej. W drodze towarzyszył nam Sigur. Szkrabem zgodziła się zaopiekować Siostra. Dzień był piękny: słoneczny, ale zimny. Do tego wiatr. Nie inaczej miało być w dzień maratonu. Najczęściej zadawanym w ten weekend pytaniem wśród maratończyków było: „w co się ubrać?”. Osobiście obstawiałam dwie bluzki z krótkim rękawkiem i rękawki, a na dół lekkie spodenki do kolan i kompresy. Popołudnie i wieczór w Poznaniu skorygował plan i jako rasowy zmarźluch wybrałam długi rękaw. 

Dzień startu: 11.10.2015

Śniadanie, pakowanie i ok. 8.00 idziemy w kierunku Międzynarodowych Targów Poznańskich, gdzie jest start i meta. Tak jak mówiły prognozy: jest rześko! 

W grupie raźniej więc czas mija szybko. Nawet nie ma za dużego stresu ;) Do końca nie wiem na jaki czas biec. Ech, urok amatora ;). Chcę ukończyć maraton i przybiec w dobrej kondycji. Na bicie rekordów przyjdzie jeszcze czas. Nie mam zegarka, nie mam pacemakera. Waham się między 4.15 a 4.30. Decyduję się ustawić między balonikami na 4:15 i 4:30. To samo mówi mi przed startem Basia :). Swoją drogą wśród ponad 6 tysięcy uczestników trafiamy na znajomych biegaczy i wszystkich startujących Zabieganych.
Na linii startu ustawiam się razem z Bratem. Mimo tego, że zdecydował się łamać 4 godziny staje razem ze mną. W rodzeństwie siła, jest mi raźniej :).
Ostatnie odliczanie i start. Lecimy z Brachem chwilę razem, potem życzymy sobie powodzenia i każde już walczy samo. Mój numer startowy 1113 - trzynastka zawsze była dla mnie szczęśliwą liczbą. Liczę, że i tym razem mnie nie zawiedzie;).

Pierwsze kilometry z górki, nogi chcą rwać do przodu, ale głowa mówi: "równym tempem". Nie męczę się. Biegnie mi się lekko mimo wiatru rodem chyba z Kielecczyzny. Chłonę każdy kilometr trasy. Przybijam piątki z dzieciakami. Te piątki od dzieciaków to dla mnie dodatkowe zastrzyki energii! W ogóle kibice w Poznaniu są super. Świetnie zagrzewali do walki na całej trasie.

Nie mogę się nadziwić, że utrzymuję tempo ;). Od 10 km co 5 kilometrów wsuwam po pół żela, jem kawałek banana i piję wodę. Na punktach odżywczych zwalniam, ale i tak tempo mam w miarę równe. Trasa fajna: Malta, Katedra, Sołacz. Muszę się przyznać, że nie krzyczałam pod wiaduktem na Hetmańskiej. Wystarczyło mi jak robili to inni ;).

Na 30 km myślę sobie – jeszcze  tylko 10 kilometrów do mety (zapominam jakoś o tych 2 km z hakiem – je pokonam już chyba niesiona na skrzydłach z adrenaliny ;). Potem przychodzi refleksja, że może to zbyt wczesna euforia, bo jak mówią „maraton zaczyna się po 30 km”. 
W końcu pojawia się ściana!...taka z papieru, zrobiona przez kibiców, którzy krzyczeli by ją pokonać - pokonałam ją :) i już od końca nie miałam żadnych kryzysów.

Trochę wbrew oczekiwaniom rozczarowało mnie (i nie tylko mnie) przebiegnięcie przez stadion przy Bułgarskiej. Myślałam, że energia miejsca doda mi sił na przebiegnięcie ostatnich kilometrów. Jednak wybiegając ze stadionu czułam się lekko wypompowana. Na ulicy ktoś krzyknął: „jeszcze tylko 3 800 m do mety”. Uśmiechnęło mi się serce. Mimo obolałych mięśni siły wróciły. Wiedziałam, że dam radę, że ukończę maraton.

Na ostatnich metrach słyszę doping Grzecha. Szczęśliwa wpadam na metę. Udało się!!!


16. PKO Poznań Maraton.
czas brutto: 04:25:31, netto: 04:21:26 :-).
Czas może nie powala, ale mnie satysfakcjonuje, tym bardziej, że pisząc te słowa dobrze się czuję i myślę o kolejnych długodystansowych wyzwaniach ;).

2 komentarze:

  1. wielkie brawa i gratulacje Aniu! wiedziałem, że dasz radę ;) czas nie jest najważniejszy. Zresztą w debiucie to zawsze życiówka ;) pozdrowaśki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Tomku:-) Czas nie jest najważniejszy. Cieszę się, że dałam radę. Cieszę się, że się odważyłam i uwierzyłam we własne możliwości. Chociaż myślę sobie, że z biegami długodystansowymi jest jak z górami - trzeba mieć respekt ;-) Pozdrowienia :-)

      Usuń