31 sie 2015

II Rajd Wiejski, czyli dzieża, lejce i historia zgubionej karty startowej

Rajd wiejski to impreza jedyna w swoim rodzaj. Tegoroczna edycja organizatorom się bardzo udała. Z naszej strony ten start to jedna wielka katastrofa, ale z happy endem :). W dalszej części posta relacja, parę zdjęć, opis zadań na punktach i historia zagubionej karty startowej. Zapraszamy do lektury :).





Jak już wspomnieliśmy - rajd wiejski to impreza jedyna w swoim rodzaju. To taki miejski rajd przygodowy, tylko nie w mieście. Na starcie dostaje się mapę, na niej zaznaczone są punkty do odwiedzenia. Trasę wyznacza się samemu tak, by odwiedzić wszystkie punkty w jak najkrótszym czasie. Na punktach czasem wykonać należy zadanie specjalne. Na Rajdzie Wiejskim zadania były jak najbardziej związane z sielską tematyką.

Przyjechaliśmy na godzinę przed startem razem ze Szkrabem i rodzicami Grzecha, co Szkrabem na czas rajdu się zajmowali. Przez całą drogę nieźle padało, więc mieliśmy nieco stracha jak to będzie. A tutaj w Rodakach cud - chmury jakieś jaśniejsze i nawet sucho.

Tuż przed startem dostaliśmy mapki, szybko opracowaliśmy strategię, organizatorzy dali sygnał do startu, więc chodu!


PK 9 - Sadzenie i zbieranie ziemniaków. Na punkt dobiegamy bez problemu - prowadził do niego czarny szlak pieszy. Zadanie specjalne polegało na przejściu się w dół jaru i posadzenie (czyt. zakopanie) po drodze ziemniaków co ok. 20 cm. Wracając trzeba było te ziemniaki zebrać, czyli jak se zakopiesz, tak se odnajdziesz ;).


Kolejny punkt był zlokalizowany przy źródle miłości. Na mapie prowadziła do niego całkiem prosta ścieżka, ale w terenie nagle ginęła. Wraz z innymi trzema drużynami nieco buszujemy w myśl zasady, że póki widzimy strumień, to źródło jeszcze jest przed nami. Docieramy pierwsi.

PK 10 - Prowadzenie zepsutych taczek z wodą połączone konsumpcją wody ze źródła miłości. Za zadanie mieliśmy przewieźć taczką garnek z wodą ze źródła i nie narozlewać. Myk w tym, że taczka była sprawna inaczej, ale jakoś się udaje.

Tu się zaczyna nasza katastrofa. Plan był by z PK 10 dotrzeć do PK 4 ścieżką leśną na południe i kolejną nieco na południe po przejściu drogi asfaltowej. Potem mieliśmy skoczyć do PK 3, PK 5 i stamtąd do PK 2 - wg nas ten wariant był w miarę łatwy nawigacyjnie i nie najdłuższy i w miarę płaski. Myk w tym, że po drugiej stronie drogi asfaltowej ścieżki wyparowały i zniosło nas strasznie na południe. Przedzieramy się przez pełne ostów, pokrzyw i jeżyn nieużytki i jakimś cudem trafiamy na PK 5.

PK 5 - Szkoła haftu czyli jak ujarzmić igłę. Na punkcie Annika haftuje krzyżykowo RW.




PK 4 - Jajcarski miszyninposibol. Do punktu docieramy szybko i sprawnie - jest na tej samej ulicy, co PK 5. Na miejscu zastajemy tor przeszkód zbudowany z linek, linek i jeszcze raz linek oraz ławeczek. Trzeba z jajkiem na łyżce ten tor przejść nie upuszczając jajka. Annika tu po prostu mknie.



PK 3 - Obsługa gwoździa. Docieramy bardzo łatwo, bo na punkt pod górkę prowadzi szlak rowerowy. Na miejscu jest pieniek, gwóźdź solidnych rozmiarów i młotek. Trzeba wbić gwóźdź i trzymając za niego podnieść pieniek. Pierwsze wbicie jest gratis, każde kolejne to 5 minut karnych. Dla pewności używamy dwóch wbić i wykonujemy zadanie.  

Teraz chcemy dobiec do PK 2. Gdybyśmy ten punkt namierzali z PK 5 - byłoby prosto. Z PK 3 już tak nie jest. Trochę za wcześnie wbijamy się w pola myśląc, że nowo wybudowany dom zakrył nam ścieżkę (nie pytajcie skąd taki pomysł). Za domem jakaś ścieżka sunęła, ale po chwili zniknęła. Przez to znowu radośnie buszujemy wśród ostów, jeżyn i pokrzyw. Na pocieszenie przebiegamy też przez spory teren zajęty przez rozkwitniętą miętę, co pachnie oszałamiająco. Mokrzy i obdrapani jakoś wypadamy w okolicach PK 2.

PK 2 - Wio na slacku. Pomiędzy dwoma drzewami jest rozpięta taśma. stajemy na niej - każde na jednym z jej końców.Dostajemy do rąk lejce od bryczki dwukonnej zaczepione o drzewo. Trzymając się lejców musimy przejść po taśmie i się minąć w połowie. Trzeba było mieć niezłą fantazję i inwencję, by wymyślić takie zadanie :). Po prostu szacun i brawka. Drugie zadanie polegało na przecięciu kłody piłą dwuuchwytową.


Tu orientujemy się, że zgubiliśmy kartę startową. Jest to równe dyskwalifikacji, więc teoretycznie game over.

Teoretycznie, bo postanawiamy ją znaleźć. Wracamy na PK 3, by dowiedzieć się, czy tam jej nie ma. Nie ma. Wracamy do PK 2 dokładnie tą samą trasą, którą szliśmy z PK 3 (przez osty, jeżyny, pokrzywy). Karty nie ma. No nic lecimy dalej bez karty i godzimy się z widmem dyskwalifikacji.

Do PK 1 można dotrzeć na dwa sposoby. Dłuższym - ścieżkami i polami, albo krótszym - przez las. No przez pola to my już tu się wystarczająco poprzedzieraliśmy, więc las nam się wydaje niezłym rozwiązaniem. A w lesie czekają: głóg, dzika róża i jeżyny :). Jakoś dobijamy do ambony leśnej, czyli PK 1.

PK 1 - Zadaniem było zapisanie koloru obicia na siedzeniu ambony. Na miejscu jest wiele drużyn, więc jeden śmiałek wchodzi na ambonę, zdejmuje obicie i komisyjnie wszyscy ustalamy kolor.


PK 7 - Do punktu docieramy na skuśkę (podobno to po częstochowsku - ciekawe, czy u Was też tak gadają) przez pola - pola nam już tutaj nie straszne :) a i widoki po drodze są. Na punkcie należało przerysować znaki szlaków namalowanych na krzyżu.


Tu dowiadujemy się, że inna drużyna znalazła naszą kartę i zaniosła do PK 2. Szkoda, bo musieliśmy się minąć po drodze, a PK 2 jest już hen hen daleko... Jest też jasna strona tej sytuacji. PK 1 i PK 7 były punktami bezobsługowymi, więc nie musimy ich ponownie odwiedzać. Postanawiamy, że walczymy do końca - wracamy do PK2. W ostatniej chwili odbieramy kartę - obsługujący już odjeżdżał. Znowu jesteśmy w grze :).

Teraz musimy wrócić prawie pod sam PK 7, bo krócej do PK 8 się nie dojdzie. Jakie było nasze zdziwienie, że na PK 8 spotkaliśmy jeszcze jakieś drużyny.

PK 8 - tu Grzechu rzuca podkową, potem moherowym beretem i na końcu gumiakiem. Idzie sprawnie.

Do PK 6 droga jest łatwa - trzeba ścieżkami już częściowo przebytymi wrócić do wioski, a tam już poruszamy się ulicami.

PK 6 - Szukanie przeszłości w Izbie Regionalnej Pani Haliny. Wchodzimy do domu i przenosimy się w przeszłość. Izba urządzona jest jak przed laty, a dookoła pełno leciwych przedmiotów.  Mamy znaleźć dzieżę, "nieżywego" pająka, prasę do wyciskania sera i kilka innych.


Na metę wpadamy, witani przez Szkraba, rodziców i wiele drużyn ;). Miało być 12 km, a my natrzaskaliśmy ponad 20, ale nie poddaliśmy się, z czego czujemy największą satysfakcję.

Ślad trasy mamy, ale go nie pokażemy w trosce o Wasze zdrowie - zawału można dostać od samego patrzenia :P.


Przy ogłaszaniu wyników przeżywamy szok - zajmujemy trzecie miejsce. Na trasie katastrofa poganiała katastrofę, a jakoś udało się na to podium wskoczyć. Cuda normalnie, cuda. Pucharami były cukinie giganty z własnej hodowli. Było jeszcze losowanie nagród, gdzie Szkrab robił za Sierotkę Marysię. Nagród było sporo, wśród nich bidon, który powędrował w ręce Grzecha.

Wróciliśmy bardzo zadowoleni. Atmosfera była ciepła i rodzinna. Teren rajdu nieco pagórkowaty, a gdzie są pagórki, tam są widoki. Zadania bardzo ciekawe i niespotykane gdzie indziej. Organizatorzy już zapowiadają trzecią edycję za rok, a my trzymamy kciuki, by się udało :).

0 komentarze:

Prześlij komentarz