10 wrz 2013

Życiowa Dziesiątka Taurona - relacja Anniki, Grzecha i zdjęcia

Dziś relacja nietypowa. Pisaliśmy ją niezależnie od siebie, nie wiedząc co w tym momencie tworzy drugie z nas. Bo każde z nas miało powód, by o tej imprezie napisać. Annika zaliczyła świetny start po przerwie, Grzechu ma nową życiówkę. Zapraszamy więc do relacji w  dwóch odsłonach i do zdjęć (link na końcu posta).




Annika pisze:
"Do trzech razy sztuka…"

Podejście pierwsze:
Rok 2010. Pierwsza edycja Festiwalu Biegowego. Przyjęta trochę z niedowierzaniem, czy aby na pewno da się połączyć tyle różnych biegów na raz. No i jeszcze te noclegi w pensjonacie za free. Tyle dobrego na raz…hmmmm… Jedziemy. Rozkręceni po bocheńskiej, podziemnej sztafecie, jesteśmy nastawieni na bicie rekordów życiowych na Dyszce. Wszystko zapowiadało się nieźle. Pensjonat super. Towarzystwo podobnie. Tylko wieczorem zaczął padać deszczyk. I tak padał całą noc. Rano, gdy chłopaki poszli zrobić zakupy na śniadanie zamiast świeżych bułeczek przynieśli wiadomość, że tak jakby jesteśmy odcięci od świata. Zamiast drogi, którą wczoraj jechaliśmy jest rzeka i ogólnie trochę lipa. Zastanawiamy się co w takim razie z Festiwalem. Okazuje się, że zostaje odwołany. Włóczymy się w deszczu po mieście. Następnego dni, jak gdyby nigdy nic wyszło słońce. Postanowiliśmy połazić po górach. Wyłaziliśmy ponad 40 km, taki maraton na otarcie łez ;)

Podejście drugie:
Rok 2012. Rok pełen zmian, więc z bieganiem trochę pod górkę. Ale przecież, jak wieść niesie, Życiowa Dycha jest raczej z górki, więc czemu by nie spróbować. Tym bardziej, że w tym roku próbujemy swoich sił w biegach górskich. W Biegu na Stożek Annika wygrywa pakiet na Festiwal Biegowy. Klamka zapada: jedziemy. Oprócz Dychy wybieramy jeszcze bieg na Jaworzynę. Jak się później okazuje, stan zdrowia nie pozwala mi pobiec. Biegnie tylko Grzechu. Z planowanego dwudniowego wypadu do Krynicy robi się jednodniowy. Tym razem na otarcie łez zostaje mi widok na góry z ławeczki na Jaworzynie.

Podejście trzecie:
Rok 2013. Na początku roku nasza rodzinka się powiększa. O bieganiu nie ma mowy – dziecko zajmuje cały wolny czas. Grzechu decyduje się na udział w Festiwalu już na początku roku. Annika może wtedy tylko sobie pomarzyć o bieganiu. Świat należy jednak do odważnych. W kwietniu i Annika zapisuje się na Życiową Dychę. Cel jest. Z realizacją tylko jakoś ciężko. Dużo śmigania z wózkiem, czasem z kijkami, ale z bieganiem już ciężej. I tak zleciało. Nastał wrzesień.  Jedno wybiegnięcie, by podbudować psychikę, że dam radę po ponad rocznej przerwie przebiec 10 km . I obieramy kierunek na Krynicę. Zabieramy Szkraba z nami. Cel jeden: przebiec i przeżyć ;) Grzechu ustawia się na przodzie: widać, że chce mieć dobry czas. Ja obieram tyły. Chcę przebiec lightowo, bez spinania. Mało ambitnie może – chcę po prostu dobiec na metę w dobrej formie. Na ściganie jeszcze przyjdzie czas. Biegnę. Podziwiam krajobraz na trasie. Kilometry mijają szybko. W Powroźniku zatrzymuję się na łyk wody. I biegnę dalej. Nie kontroluję czasu, bo biegnie mi się dobrze: na pewno zmieszczę się w limicie;) Od siódmego kilometra to nie mnie już wyprzedzają, ale ja wyprzedzam innych. Myślę sobie: dziwne, przecież biegnę tak wolno. Przed metą jeszcze doping od rodzinki. Grzechu już na miejscu. Złamał 40 min. Ja po przekroczeniu mety, zerkam na zegarek i uśmiecham się do siebie 56 minut. Jestem zadowolona. Mimo czasu, dalekiego od mojego rekordu życiowego, to była Moja Życiowa Dycha :) Tym razem nie na otarcie łez, ale na zakończenie dnia: postanawiamy zwiedzić Muszynę. Odkrywamy ruiny zamku i nietypowy, ale uroczy ogród zmysłów na wzgórzu z pięknym widokiem zachodzącego słońca. Możemy powiedzieć do siebie: to był dobry dzień :)


Grzechu pisze:
Trochę historii -  czyli mój Festiwal
Gdy 4 lata temu pojawiły się pierwsze wzmianki o Festiwalu Biegowym, w naszych głowach mieszał się podziw z niedowierzaniem, że ktoś jest w stanie zorganizować tak dużą imprezę z takim rozmachem, do tego jeszcze tyle oferując biegaczom. Tym bardziej trudno było w to uwierzyć, ponieważ organizator przygotował bardzo atrakcyjną ofertę na noclegi. Gdy nadszedł termin Festiwalu, wszystko stało się jasne i niedowierzanie odeszło w niepamięć i pozostał tylko podziw.

Niestety pierwszą edycję spotkało nieszczęście, po którym można było zwątpić, że cała inicjatywa podniesie się na nogi. Okolice Krynicy Zdrój w czasie planowanego terminu Festiwalu nawiedziły powodzie. Nawet taka kłoda rzucona pod nogi nie zabiła tej imprezy, a co nie zabija, może tylko wzmocnić. Festiwal Biegowy został przeniesiony na wrzesień, co chyba jest lepszym terminem i bardziej zespaja tą imprezę z Forum Ekonomicznym.

Tegoroczna edycja - czyli mój bieg
W biurze zawodów zostaliśmy obsłużeni sprawnie. Skorzystaliśmy też dwa razy ze stanowiska informacyjnego, które było obsadzone kompetentnymi ludźmi. Startowaliśmy oboje w Życiowej Dziesiątce Taurona. Nie mieliśmy planów na ten bieg i może przez to nieco nas zaskoczył...

Zajęliśmy swoje miejsca w strefie startu na pozycjach zgodnych z naszymi zamiarami. Niestety względnie mało osób tak zrobiło. Najbardziej wkurzające były grupy dziewczyn, które ustawiły się z początku, a potem truchtały sobie czwórkami skutecznie utrudniając wyprzedzenie takiego żółwiego zgromadzenia. Takie irytujące spotkanie zdarzyło mi się trzy razy. Jeżeli Życiowa Dziesiątka na serio ma być biegiem po życiówkę, to chyba przy takim obłożeniu zawodników organizator mógłby pomyśleć o podziale strefy startu na sektory. Albo samemu może trzeba się pchać na sam przód w tym biegu...

Mimo średniego początku widzę, że rozkręcam się. Tempo jest niezłe - lekko poniżej 4 min/km. Grawitacja nieco pewnie w tym pomaga :), w końcu trasa Dziesiątki ma w sobie taką niezwykłą cechę, że wiedzie przeważnie lekko w dół. Na 6 km mam małe problemy z dorwaniem się do kubka z wodą na punkcie, ale rzutem na taśmę się udaje. Na 7 km zwykle miewam kryzys. Tym razem jednak się nie pojawił, bo wiedziałem, że na mecie czeka Matula ze Szkrabem i chciałem jak najszybciej do nich dotrzeć. W końcu zawsze mogła zaistnieć konieczność wybawienia rodzicielki, jeżeli potomstwo uzna, że czas nieco pokrzyczeć :).

W tym czasie wyprzedzam Kucharza i kumpli z Kłobucka. Artur nawet rzuca mi za plecami: "trzymaj tempo", co mobilizuje. Wpadam na metę. 40 minut w końcu pobite. Mój wynik netto to 00:39:58. To była moja Życiowa Dycha...

Aha! Szkrab mimo moich wizji cały czas zachowywał spokój pozwalając Matuli na kibicowanie.




Razem piszą:

To był nasz dzień, nasz bieg. Annika zaliczyła dobry powrót do biegania na zawodach. Grzechu pierwszy raz po trzech latach odnotował życiówkę. Wszystko to cieszy i motywuje, bo jeszcze sporo przed nami :)

Galeria zdjęć zawodników, którzy na mecie mieli czasy od ok 00:46:30 - 01:00:00. https://plus.google.com/photos/115160207002015811869/albums/5921121858959380961 

0 komentarze:

Prześlij komentarz