19 maj 2013

"Seul mój nr 1". Odc. 3: Seul na talerzu

Seul od strony pałaców wciąga, pozostałe miejsca w Seulu intrygują, ale prawdziwe zaskoczenie mamy, jak idziemy jeść. Ze znalezieniem lokalu nie ma problemu. Ludzie pracują tu całymi dniami, więc restauracje są wszędzie. Jak dostaniemy menu, to zaczyna się przygoda z czytaniem krzaczków i wyobrażaniem sobie tego, co dostaniemy, a jak już to dostaniemy to... No właśnie, w dalszej części posta zajrzymy do knajpek i do talerzy, a nawet do kieliszków :)



Pierwszy lokal poleciła nam dziewczyna pracująca w ambasadzie. Po wejściu zostawiliśmy buty w przeznaczonym do tego miejscu i zasiedliśmy przy niskim stoliku na niskich siedzeniach. Na środku stołu był palnik. Jedzenie zamawia się +- wspólnie, a gotuje się ono przy gościach. Wszyscy poza jednym z nas (czyt. mną) zamówili to samo i już po chwili na palnik wskoczyło danie główne, a dookoła wskakiwały  małe miseczki z kimchi i inna zieleniną.


Ja zamówiłem dolsot bibimbap - coś, co skusiło mnie fajnym wyglądem. W gorącym naczyniu żeliwnym dostałem gorące warzywa z mięsem i świeżo wbitym jajem. W osobnej miseczce dostałem ryż, który po chwili wrzuciłem do reszty i energicznie zamieszałem.


Knajpka nr 2 jest bardziej młodzieżowa. Butów się nie zdejmuje. Siedzenia normalne. Znowu palnik na środku, my zamawiamy fajnie zamarynowaną wołowinę (Bulgogi) i wieprzowinę (Samgyeopsal). Na palnik wskakuje ruszt, a na niego plasterki mięsa zgrabniutkie jak nóżki Tiny Turner w Mad Maxie. Dookoła lądują miseczki z kimchi, liśćmi, ogórkami i inną zieleniną.
 

Jak mięsko doszło, kelnerka pokazała nam jak to się je. Bierzemy listek, na niego ładujemy ogóra, kimchi, coś zielonego jeszcze, a na to mięsko. Całość zawijamy i szamamy. Ubaw jak sto smyków.


Cóż to jest owo kimchi? To coś a'la kapusta kiszona pekińska marynowana w chili, czosnku i imbirze. Współtowarzyszom smakowało niekoniecznie, ja mogłem pochłonąć całe te ich malutkie miseczki tego smakołyku.


Wieczorem chciałby się człowiek wybrać na piwo. Zatem kolejną knajpką będzie pub. Z pubu pamiętam najlepiej kibel. Był koedukacyjny, a na wyposażeniu miał jedynie pisuar hmmm. Ok wróćmy do jedzenia. Do piwa przydałyby się przekąski. Oto i one. W woreczkach czają się suszone wodorosty - na serio pyszne. Na zdjęciu jeszcze lokalne piwo Cass - bardzo jasne, niepasteryzowane, bez smaku, o małej mocy. Spróbować można i tyle.


Jak chcemy zjeść nieźle, szybko i taniej, to niezłą propozycją mogą być liczne lokale w okolicach uniwersytetu. My zasiedliśmy w małej przytulnej restauracyjce japońskiej. Żarełko jest opisane poza krzaczkami - w języku angielskim i za pomocą zdjęć. Zamawia się indywidualnie. Jeden z nas wziął danie wegetariańskie i zupkę "na bogato" (Morioka-Reimen), drugi zupkę w wersji mini, ale za to danie z kawałkiem zmielonego mięsa (a owo mięso było dobre).


Aha pałeczki, jak mogłem zapomnieć o pałeczkach. Jeżeli masz opanowaną sztukę władania pałeczkami bambusowymi i drewnianymi, w Azji południowo wschodniej może Cię spotkać wyższy poziom wtajemniczenia, czyli pałeczki plastikowe (względnie śliskie). Natomiast w Korei nie uciekniesz przed poziomem hard, czyli długimi i wąskimi jak... hmmm, jak nie wiem co, pałeczkami
metalowymi. Powodzenia - będzie Ci to potrzebne.


Raz z ciekawości wpadliśmy koło uniwerka do knajpki europejskiej. Oto, co znalazło się na naszych talerzach. Tak w Europie nie dane mi było jeść :P.


Zaraz wrócimy do lokali bardziej tradycyjnych, ale zajrzyjmy jeszcze na ulicę. W dzień budek z jadłem ulicznym jest trochę, ale wieczorem jakby się nagle rozmnażały, a każda wygląda podobnie - niezbyt zachęcająco.



W środku efekt wizualny jest jaki jest, efekt smakowy - niezły, jak ktoś lubi fast food'y. Uczucia, jak z horroru, dodają cążki umiejscowione tu w celu odcinania patyczka od "szaszłyka".


Skusiły nas raz smażone na ulicy rybki z ciasta gofrowego. Niestety we wnętrzu skrywały pastę ze słodkiej czerwonej fasoli, która dla mnie jest niejadalna. Za to ładne były.


Zgodnie z obietnicą wracamy do knajpek tradycyjniejszych. Ta jednak będzie ostatnia. Siedzenia niskie, buty się zostawia przy drzwiach. Wspólnie zamawiamy "żołnierską" zupę z "asortymentem mięsa" (Budae Jjigae). Na palniku ląduje owa zupa, dookoła wskakują miseczki z tym, co zwykle. W zupie pływają parówki pochodzenia nie wiem jakiego. Mam tylko nadzieję, że wcześniej nie szczekały. Nie jest to dobre i nie jest nam po tym dobrze. Pewnie to danie normalnie jest ok, tylko tak pechowo trafiliśmy. Odtąd stołujemy się ostrożniej.


Ciekawą przygodą była zupa z owocami morza. Na palniku wylądował niewinnie wyglądający kociołek z wrzątkiem. Kelnerka zręcznie nożyczkami wkroiła tam zieleninę i zostawiła nas z czekającymi na półmisku ośmiorniczkami, krewetkami, kalmarami itp. Chyba wrzucaliśmy te robaszki w złej kolejności, bo nagle zleciało się kilka kobitek, pokiwały głowami z dezaprobatą i dalej ugotowały tą zupę za nas. Jak ktoś lubi gotowane owoce morza, to polecam.



W biznesowej części Seulu nachodzi nas raz ochota na Sushi. W końcu Japonia względnie blisko, więc mamy okazję spróbować tego prawie u źródeł. zamawiamy duży zestaw wszystkomający i oddajemy się rozkoszy smaku. Lepszego sushi niż tam, nie dane mi było jak dotąd jeść.


Czas na dwie ciekawostki. Buteleczka poniżej ma 0,33 litra i kosztuje taniej niż małe piwo. W buteleczce siedzi ok. 30%, lekko słodki destylat z ryżu (Soju) na etykietce noszący dumną nazwę wódki. Z nóg nie zwala, ale czyni popołudnie przyjemniejszym. Jak się wybierze przeciętne danie, to ten specyfik może okazać się pomocny ;)


To niestety nie jest jakieś akwarium do zwiedzania, tylko wystawa knajpki. Z wystawy wybierasz sobie kraba, który zawładnął Twoim sercem, a już po chwili obezwładniony i ugotowany nieszczęśnik ląduje na Twoim talerzu.



Podczas całego tygodnia w Seulu tylko raz zaliczyliśmy wpadkę z wyborem dania. Generalnie smakowało mi tutejsze jedzenie. Bardzo miłym zaskoczeniem jest sam ceremoniał jego przygotowywania żarełka na oczach gościa i to, że siada się razem do jednego stołu. Czasem palnik na środku stołu obsługują kelnerzy, a czasem samemu trzeba sobie popichcić :). Wszystko to sprawia, że zwiedzanie Seulu od talerza strony jest naprawdę ciekawą i pełną niespodzianek przygodą.

I cóż - to miała być historia w trzech odsłonach, ale powoli uzbierało się na  jeszcze jedną, więc... może na tej stronie jeszcze do Seulu wrócimy :)

0 komentarze:

Prześlij komentarz