1 kwi 2013

Tioman, czyli Wielkanoc na tropikalnej wyspie

W moim domu co roku robimy sobie zdjęcie ze święconką. W jedną Wielką Sobotę było inaczej - rodzice z siostrą święcili jajka, a ja zdobywałem Małpią Zatokę. W niedzielę oni zasiadali do śniadania wielkanocnego, a ja wtranżalałem kluchy zapiekane, zresztą to samo, co przez ostatnie parę dni. Była to niezapomniana Wielkanoc, a o tym w dalszej części posta.




Wielki Piątek w Singapurze jest dniem wolnym od pracy. Plan był prosty: w czwartek wieczorem uderzamy z Singapuru na daleką północ Malezji - na wyspę Redang. Nockę mieliśmy spędzić w autokarze, nad ranem obudzić się w Kuala Terengannu - tam poszukać łódki, co by nas podwiozła. Jednej rzeczy nie przewidzieliśmy - nie tylko my korzystaliśmy z długiego weekendu. Więc generalnie towarzyszył nam tłok i brak biletów. Udało się jedynie wywalczyć bilety do pobliskiego Mersing. Dotarlismy tam w  środku nocy. Oczywiście nie było co liczyć na to, że znajdziemy łódkę, więc przespaliśmy się w porcie na ławach pod chmurką.

W piątek rano byliśmy już na wyspie Tioman. Zjedliśmy w barze makaron z krewetkami (bo nic innego nie było). Zrobiliśmy też mały rekonesans. Jak widzicie podróż warta była zachodu :).

 
Na Tiomanie jest kilka wiosek wzdłuż wybrzeża. Wybraliśmy tą najdalszą (Salang) licząc na to, że mimo długiego weekendu, znajdziemy tam jakieś łóżka i że na głowę kapać nie będzie. Znaleźliśmy...za śmieszną cenę, a zdjęcia niech powiedzą więcej niż słowa :)



Jak widzicie w kibelku można było za jednym zamachem załatwić wszystkie nasze ranne sprawy :)


Salang ma jeszcze jedną zaletę - jest położona najbliżej najpiękniejszych raf koralowych.

Część ekipy wybrała kurs nurkowania. Ja, Bartek i Słowak Igor zaplanowaliśmy plażowanie, kajaki, snorkeling i buszowanie w dżungli. Na początku zwiedziliśmy naszą wioskę. Generalnie było tu kilka kompleksów niedrogich bungalowów, miejsce do zjedzenia papu, internet cafe, przystań, kilka szkół nurkowania i ogromny hotel na wzgórzu stojący tu ponoć od jakiegoś już czasu i nigdy dotąd nie działający. Ot takie widmo.


Widoki zapierają dech w piersiach o każdej porze dnia i nocy. Długie piaszczyste plaże pod palmami, piękne błękitne morze i dżungla. 
 




Poza ludźmi wioskę zamieszkiwał drób i nieco większe stworzonka.



W sobotę rano zjedliśmy w barze makaron z krewetkami (bo nic innego nie było). Następnie wypożyczyliśmy maski z fajkami i płetwami i wybraliśmy się na wycieczkę na pobliskie rafy koralowe (w okolicy Malezji są po prostu boskie).

zdjęcie: Mika

Zdjęcie: Mika
Oczywiście w głębinach czaiły się przeróżne stworzenia. Nam z Bartkiem udało się popływać nad zółwiem, z płaszczką i nawet spotkać się z czymś, co miało iglaste zęby (jak murena). Fajnie wyglądały łódki z Chińczykami, które przypływały w te same miejsca. Wypadało z nich stadko ludzików zaopatrzonych w te same sprzęty co my i uwaga, uwaga: kapoki. I gdy tak wypadli, to unosili się na powierzchni, jak plankton i zerkali w dół :)

Po południu opłynęliśmy kajakami mały półwysep i wpadliśmy na sąsiednią Małpią Zatokę, gdzie też nieco raf było. Na kajaku zasuwało się nieźle, trochę tylko fale od motorówek przeszkadzały. 


Udało nam się na dalszą część pobytu znaleźć trochę fajniejsze domki (czyli czystrze, z bardziej kompletnymi okiennicami).

W niedzielę rano na śniadanie wielkanocne w barze zjedliśmy makaron z krewetkami (bo nic innego nie było). Dziś postanowiliśmy zdobyć bananową plażę lądem, innymi słowy: dżunglą. W barze powiedzieli nam, że najlepiej iść tak, jak kabel idzie. Myk w tym, że kabel czasami robił sobie z nas jaja i to nie wielkanocne.


Z grubsza nasza droga wyglądała, jak na poniższych fotach:



Małpia Zatoka to taka urocza i niedostępna zatoczka (jak nazwa wskazuje) z czymś chyba a'la hotel. Spotkaliśmy tu Rosjanina, co wybrał się dookoła świata i akurat na parę dni rozbił się na tej plaży z namiotem. Jak szliśmy popływać, to zawsze musieliśmy zostawić kogoś na czatach przy plecakach, by je pilnował... przed małpami. 


Pewnie domyślacie się, co zjedliśmy w poniedziałek rano :). To był czas powrotu. Z łódki jeszcze rzuciliśmy okiem na mijane wioski na wyspie.




A teraz będzie bajkowo - z wyspą Tioman wiąże się stara legenda. Pewna smocza księżniczka  przelatywała sobie z Chin do Singapuru - do swojego księcia. W pewnym momencie postanowiła odpocząć w chłodnych i kryształowych wodach Morza Południowochińskiego. Tak jej się tu spodobało, że olała księcia i została tu na dłużej dając schronienie ludziom. Skąd taka legenda? Spójrzcie na góry na południu wyspy.


Wróciliśmy do Mersing. Miasteczko samo w sobie jest mało ciekawe. Jest tu przystań, meczet, dworzec autobusowy i tyle. Buszując po tutejszych uliczkach można znaleźć stoiska z ciuchami o śmiesznych cenach i oryginalności (the same the same, but different) oraz zaskakującej jakości - w części z nich chodzę jeszcze i je lubię :)



Trochę uciekł nam bezpośredni autobus. Dzięki temu mieliśmy okazję pojechać przez Kota Tinggi lokalnym autobusem z lokalnymi ludźmi, bez klimy, za to z otwartymi oknami. Autobus miał kilka przystanków po drodze, więc mieliśmy okazję pooglądać nieco tutejszych wiosek.  


I na koniec mały wielkanocny akcent. Kiedy jeszcze myślałem, że wylądujemy na wyspie Redang, wyczaiłem, że w pobliskim Kuala Terengannu funkcjonuje misja katolicka. Zdzwoniłem się z nimi, by się dowiedzieć, czy w Wielkanoc coś się u nich dzieje itp. Nawet zapisali sobie, ze będzie jedna osoba więcej. Jak wylądowaliśmy w Mersing, to zadzwoniłem, że jesteśmy tu, więc w Wielkanoc z nimi nie poświętuję i przeżyłem szok - kobitka po drugiej stronie telefonu zaproponowała, że w sobotę w nocy przejedzie się po mnie i mnie podwiezie - 400 km w jedną stronę...

A co u nas? Jak widzicie - miesiąc nas nie było, bo wzięliśmy sobie od bloga macieżyńsko-tacieżyński urlop, a konkretnie urodziła nam się Natalka i obiecujemy, że zadbamy, by była nie mniej potuptana, niż my :). A na blogu dalej będzie się działo - już mamy gotowy artykuł o Małej Fatrze, która to jest niezłym pomysłem na długi weekend. Sam powoli dojrzewam do opisania dwóch miast dla mnie bardzo szczególnych - Seulu i Sztokholmu. Oczywiście mamy już też plany biegowe i wyjazdowe, więc będzie się działo :).  

0 komentarze:

Prześlij komentarz