10 lut 2013

Wilcze Gronie - z kłami, niełatwe, ale satysfakcjonujące

Grzechu pisze: To było niezwykłe i bardzo ciężkie 15 km po zaśnieżonych szczytach Beskidu Żywieckiego i to był pierwszy bieg, gdzie wydawało mi się, że nie dam już rady. To były Ostatki, które spędziłem w oczekiwaniu na policję, bo pijany gość wjechał w słup i we mnie. Mimo tego wszystkiego cieszę się, że byłem w Rajczy i o tym wszystkim w dalszej części posta.

Rajcza jest niewielką miejscowością, ale właśnie w takich niewielkich miejscowościach takie inicjatywy, jak Narciarski Rajd Chłopski, nabierają wymiaru imprezy z wielkim rozmachem. W ramach Rajdu Chłopskiego odbył się bieg górski Wilcze Gronie. Na godzinę przed nim mogliśmy zobaczyć fajny korowód, a cały czas można było podziwiać uroki Rajczy i Beskidów.

Sanktuarium Matki Boskiej Kazimierzowskiej w Rajczy

Wróćmy do biegu. Od biura zawodów po samą metę dało się czuć gościnność i rewelacyjną atmosferę, o którą organizatorzy i wolontariusze zadbali. Trasa przez pierwsze 2 km gnała lekko w dół po Rajczy. Potem przez ok. 4 km trzeba się było wdrapać jakieś 450 metrów do góry na prawie 950 m npm. A to dopiero początek. Nie było łatwo, bo cały czas towarzyszył nam grząski śnieg. Potem był zbieg - jakieś 3 km, podczas których traciliśmy 370 metrów wysokości - cały czas w grząskim śniegu. Na 9 km przez chwilę było stabilnie i przyjemnie pod butami. Czekał nas również bardzo przyjemny punkt odżywczy - rozpalone ognisko, gorąca herbata i bulion.

Zostało już tylko 5-6 km. Wbiegamy teraz na Kiczorę, czyli na nowo zdobywamy 200 m wysokości, i tu mnie coś trafia. Nie wiem czemu, czy przez te zmagania z grząskim śniegiem, czy przez to, że zapomniałem się doenergetyzować przed biegiem, totalnie opuszczają mnie siły. Jedyne na co mnie stać, to powolne podchodzenie pod górę i zbieganie w bardzo umiarkowanym tempie. Przesuwam się na koniec stawki, ale udaje mi się zdobyć metę z czego naprawdę jestem zadowolony. Cóż to nie był mój dzień, nie było łatwo, ale udało się dobrnąć do końca.

Niewielka galeria tutaj - niestety nasz fotograf - Matula też miała nieco trudności i mamy tyle fotek, ile udało się zrobić, za co jestem jej bardzo wdzięczny.

Była nas spora ekipa Zabieganych, w tym kilkoro debiutantów w biegach górskich, którym poszło  świetnie. Wiadomo - jak dopiszą ludzie, to i wspomnienia są przyjemniejsze :).

Co do dobrnięcia do końca i nieco ku przestrodze. Wjeżdżamy już do Częstochowy. Odetchnęliśmy z ulgą, że jeszcze 4 km i już będzie dom. Ruch na DK1 jest gęsty. Nagle pijany facet rusza gwałtownie z przystanku, nie zdąża się wbić na pas, więc jedzie dalej poboczem. Uderza w słup, odbija się od niego i tak z odbicia wpada na nas. Nikomu z nas nic się nie dzieje. Auto ma powgniatany jeden bok. A ku przestrodze samochód gościa - tak siadanie za kółkiem na podwójnym gazie się kończy:


Dużo osób się zatrzymało i zeznawało jako świadkowie zdarzenia, za co jestem bardzo wdzięczny. To nie była łatwa sobota, ale dobrnęliśmy...

To co by tak negatywnie nie kończyć - wraz z Anniką szykujemy na dalszą część zimy kilka bardziej słonecznych artykułów. Wrócimy jeszcze do Lombardii na tamtejsze górskie szlaki. Annika ma już gotowe artykuły o Małej Fatrze, a Grzechu powoli przymierza się do powrotów wspomnieniami do Sztokholmu, czyli miasta z mega statkiem i mega cenami; oraz Seulu, czyli miasta, które dla Grzecha jest w zdecydowanej czołówce odwiedzonych miejsc. Będzie się działo - bądźcie z nami :)

0 komentarze:

Prześlij komentarz