21 maj 2012

III Działoszyńska Dziesiątka... czyli historia lubi się powtarzać ;)

Wyruszyłam na bieg w Działoszynie z zamiarem przebiegnięcia go lightowo, bez spinania, po prostu dla samego pobiegania. A jak ostatecznie wyszło o tym w dalszej część relacji;)






zdjęcie Matusz Tęcza


W tym roku kiepsko u mnie z bieganiem. Ale po ślubie bliskość Bialskiej kusi i sprawia, że mimo nowego otoczenia mogę wybiec na „znajome pola” rozruszać kości. Wybiegów tych było nie wiele, a najbardziej brakowało mi lekkości biegania. Męczyłam się jak nigdy. Zatem wyruszyłam na bieg w Działoszynie z zamiarem przebiegnięcia go lightowo, bez spinania, po prostu dla samego pobiegania. Wiecie przecież, że mój plan na bieg to „przebiec w tempie na tyle na ile się da” – wiem, wiem…profesjonalizm pełną gębą ;) W niedzielę czułam się bardzo cieniusio. Podczas rozgrzewki to już w ogóle jakiś fatal error. Po pamiątkowej focie na starcie z  Zabieganymi – trzeba zaznaczyć, że w Działoszynie rozgrywa się jeden z etapów naszego klubowego Grand Prix – odnalazłam zagubionego gdzieś po drodze męża ;).


KLA Zabiegani Częstochowa na starcie III Działoszyńskiej Dziesiątki (zdjęcie: Paulina Pęczek)
                     
Porozmawiałam z Tete, Madlen i Olą i nie wiem kiedy wystartowaliśmy. Pomyślałam sobie: „ Pobiegnę z Tete i Madlen – w kupie raźniej i przyjemniej.” Stopowałam, ale nogi rwały do przodu i mimo moich zapewnień poleciałam szybciej :( Myślę, że nie bez znaczenia są tutaj moje pozytywne wspomnienia z poprzednich edycji. Z pierwszego biegu w Działoszynie mam niepobity do tej pory rekord życiowy na dychę oraz puchar. Drugą edycję także mile wspominam, bo wyruszyliśmy na nią po świetnej zabawie na weselu – i mimo, że moje nogi tańcowały do białego rana, biegło mi się na biegu lekko i przyjemnie – choć wtedy jedynie zbliżyłam się do czasu sprzed roku. Jak było nie pojechać w takim razie na trzecią edycję biegu? Tym bardziej, że lubię tę pogórkowaną trasę :) i możliwość pokibicowania na agrafce „naszym” oraz  innym znajomym. I tu muszę wspomnieć o kibicach, dawno nie miałam tylu dopingujących! Byli na całej trasie, a w strefie startu/mety dopingowali jak na mało którym biegu. Wszystko to sprawiło, że biegło mi się znakomicie - co najważniejsze odzyskałam lekkość biegania. Nie czułam upału – po prostu biegłam i cieszyłam się tym biegiem. Minus taki, że pić się zachciało przy końcu, a tu wody brak. Taka sytuacja nie powinna mieć miejsca, tym bardziej przy słonecznej pogodzie. Ale cóż…mam nadzieję, że już się nie powtórzy przy kolejnych edycjach. Po biegu: buziak od Grzesia :) Żurek w miłym towarzystwie :) I oczekiwanie na losowanie, bo o tym, że można wskoczyć na podium to w ogóle nie myślałam. A tu niespodzianka – prawie jak dwa lata temu: spiker wyczytał moje nazwisko (jeszcze stare – do nowego dopiero się przyzwyczajam ;) Drugie miejsce w kategorii K30 (w tym roku wskoczyłam do wyższej kategorii, K16/20 – żegnaj!;) Pierwsze miejsce przypadło naszej sympatycznej Zabiegance Oli. W M40 - na pierwszym miejscu niesamowity Jaro. W swoje kategorii triumfował także Miro. To nie koniec miłych akcentów. Już po raz trzeci, podczas rozgrywanego etapu Grand Prix Zabieganych, główna nagroda powędrowała do jednego z Naszych. Tym razem szczęście uśmiechnęło się do Edka – brawo! No i jak tu nie lubić Działoszyna pytam się ;)


A jak masz ochotę na więcej, przeczytaj wczorajszą relację Grzecha z maratonu w Pradze, gdzie walczył tydzień temu.


0 komentarze:

Prześlij komentarz